Epilog

Kobieta szukała czegoś na długiej półce z płytami wiszącej na ścianie. Po kilku długich minutach znalazła w końcu to, czego szukała. Kiedy skierowała się ku drzwiom, zatrzymała się na kilka sekund przed lustrem, które wisiało obok nich. Jej twarz zmieniła się nie do poznania. Z wiekiem wypiękniała, a włosy nabrały zdrowego, ciemnego odcieniu. Zaczęła codziennie pociągać usta szminką przed wyjściem do pracy. Ubierała się w jasne, stonowane kolory. Niecałe trzy lata temu, na spotkaniu klasowym, niewiele osób ją poznało. Przypomniała sobie, jak dorosła już, licealna Ib siedziała w letnie popołudnie w krakowskiej kawiarence. W ten słoneczny dzień jedli lody, topiące się przy oparach gorących kaw. Śmiali się do rozpuku, przypominając sobie szkolne lata młodości. - Napisałem doktorat – pochwalił się Tomek. Nigdy nie był zbyt rozmowny, Idalia zamieniła z nim wciągu trzech lat może za dwa słowa, dlatego była zdziwiona, kiedy okazał się prawdziwą duszą towarzystwa. - Idalio, który to miesiąc ? – zapytała któraś z dziewczyn, dotykając ostrożnie jej okrągłego, uwydatniającego się ciążowego brzuszka. - Piąty – odparła z dumą w głosie, myśląc o tym, jak piękna będzie jej córeczka. - A robisz w życiu coś ciekawego ? – zagadnął ją po chwili Tomek. Cała klasa umilkła. - Tak, raz na jakiś czas udzielam się w wolontariacie, poza tym pracuję w radiu – powiedziała, czując nagły przypływ dumy, że zrealizowała swoje marzenie. Wszyscy popatrzyli po sobie, ale Ida za nic nie potrafiła odgadnąć wyrazu ich twarzy. - Idalio ! – usłyszała głos mężczyzny wołającego za nią. –Idalio ! – powtórzył, chwytając ją za ramię, sprowadzając tym samym do szarej rzeczywistości styczniowego popołudnia. Odwróciła się, a on chwycił ją za ramiona. Teraz miała kolejną szansę zaglądnięcia mu w jego ciemne oczy, do złudzenia przypominające oczy jej pierwszej licealnej miłości, Daniela. Jest on teraz podobno bardzo znanym pisarzem. Stworzył cykl bestsellerowych powieści. Idalia żadnej z nich nie przeczytała. - Dzisiaj u ciebie ? – spytał, wypowiadając cicho słowa. - Marcin, nie mogę, prowadzę program za Natalię – mruknęła. – Lecę, mam audycję za jakieś trzy minuty. Przyspieszyła na tyle, na ile mogła, bo nie chciała sprawić, że płyty, które niosła w rękach, znajdą się na podłodze. Wpadła do studia nagraniowego. Uwielbiała to miejsce, miało swój wyjątkowy, niepowtarzalny klimat. Było niewielkie, trzy metry na cztery, ze szklaną szybą, stołem z dwoma miejscami, a przy nich mikrofonami. Na stoliku, po lewej, znajdował się sprzęt do puszczania muzyki, a po prawej dwa laptopy – dla każdego z prowadzących. Uśmiechnęła się do mężczyzny już siedzącego przy mikrofonie. Był w zielonym podkoszulku i dżinsach, a obok niego leżała szara bluza z kapturem. Nie ogolił się dzisiaj, ale kto zwraca na to uwagę w miejscu, gdzie liczy się sam głos ? Zajęła miejsce naprzeciwko niego, założyła ogromne słuchawki. - Witamy w Przechowalni, Bartosz Stołowski – zaczęła kobieta wesołym głosem. - Oraz Idalia Kino – dokończył tamten. – Idalio, o czym dzisiaj porozmawiamy ? Spojrzała na kartkę trzymaną przed sobą. - Dzisiaj czekają nas trzy tematy, między innymi ,w pierwszej godzinie naszego programu, porozmawiamy o światowym dniu nowotworów, a potem… przekonacie się sami – powiedziała pewnie Idalia, przełykając ogromną gulę w gardle, która utworzyła się jej podczas mówienia o pierwszym temacie dzisiejszego dnia. - Więc piszcie do nas śmiało, my będziemy oddzwaniać. Nagrody czekają. – Mikrofon sprawnie przejął Bartek. – Jak sądzicie, czy ludzie powinni wiedzieć jak najwięcej o nowotworach, czy może powinien być to dział zamknięty ? - A może jakieś doświadczenie ? – wtrąciła się Idalia, natychmiast tego żałując. - Czekamy – dorzucił Bartek. Puścił pierwszą, taneczną piosenkę. Idalia w zamyśleniu odpowiadała na wiadomości od fanów, wybierając ciekawsze z nich, które zamierzała wykorzystać w kolejnym wejściu. Tak naprawdę cały czas odrzucała to, o czym dzisiaj rozmawiają. Nadal nie potrafiła o tym mówić, więc starała się myśleć o Marcinie. Była szczęściarą, że go tutaj spotkała. Kiedy jej córka, Weronika, miała roczek, zostawił ją jej ówczesny chłopak. Wtedy pojawił się on. Marcin uwielbiał małą i nieźle się razem dogadywali, co było pierwszym stopniem do serca Idalii. - Napisał do nas Kacper – odezwał się Bartek, dając tym samym do zrozumienia Idzie, że są z powrotem na antenie. – Jak dla mnie, ludzie muszą się wiedzieć, by się nie bać. Ile to razy nie zobaczyliśmy na ulicy łysych ludzi, których wszyscy omijali szerokim łukiem ? Tym nie da się zarazić ! - Napisała też do nas Ania – zauważyła współprowadząca, powiększając litery na ekranie laptopa. – Moja dobra przyjaciółka zmarła na raka piersi kilka lat temu. Nie polecam nikomu takiej huśtawki uczuć. Nie życzę też nikomu, żeby nawet na minutę znalazł się na oddziale onkologicznym, straszne uczucie. Z każdą mijającą minutą przybywało coraz więcej maili i wiadomości tekstowych. Idalia była niezwykle zdziwiona tym, jak wiele osób miało kiedykolwiek styczność z rakiem na co dzień. Wiedziała, że nie była jedyna, ale ten ogrom ją w pewny sposób przytłoczył. I wtedy przed jej oczami stanął obraz roześmianej, piętnastoletniej blondynki. Laura. Jej dłoń, po gonitwie myśli, powędrowała do szyi, gdzie znajdował się wisiorek , który dostała od przyjaciółki piętnaście lat temu. Nagle jej twarz zasłoniły dłonie z wymalowanymi na niebiesko paznokciami. Łzy popłynęły, ale nie starała się ich ukryć, nie wstydziła się. - Idalio, co się stało ? – zapytał zatroskany Bartek, wstając i podchodząc do niej. Objął ją ramieniem. - Moja przyjaciółka zmarła na raka – wydukała przez łzy. Mężczyzna podsunął jej pod nos paczkę chusteczek leżącą obok nich. Wydmuchała hałaśliwie nos, wytarła mokre oczy. Dawno nad nią nie płakała. - Słuchaj, opowiedz o tym na antenie… Skinęła głową na znak, że się zgadza. - Drodzy słuchacze, mam dokładnie siedemnastą dwanaście, a Idalia ma wam coś ważnego do powiedzenia… Odchrząknęła, westchnęła, zbliżyła się do mikrofonu. - Piętnaście lat temu poznałam przez Internet dziewczynę. Miała piętnaście lat i była prześliczna. Uwielbiałyśmy ze sobą przebywać. Nazywała się Laura. Była też, niestety, posiadaczką nieuleczalnej białaczki. Kiedy dowiedziała się, że ma raka, była w zaawansowanym stadium, nic nie dało się już zrobić. Tylko czekać. Zmarła na kilka dni przed swoimi szesnastymi urodzinami. Błagam was, apeluję do wszystkich, którzy nas teraz słuchają – badajcie się regularnie, bo wtedy macie największe szansę na wyzdrowienie… - skończyła Ida, nie wierząc zbytnio w to, że wypowiedziała słowa przysypane ziemią w jej sercu. Zamknęła oczy. - Brawo – odezwał się po chwili Bartek. – Dziękuję ci za to orędzie do narodu i mam nadzieję, że teraz połowa słuchaczy pobiegnie do lekarza, zwłaszcza ludzie młodzi, którzy mają przed sobą tyle czasu… Kobieta uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił uśmiech. Sięgnęła po kartkę, by coś zapisać, Bartek zmienił piosenkę. Nagle powrócił ich standardowy rytm pracy. Idalia przypomniała sobie o danym Laurze słowie. Weronika ma jeszcze mnóstwo czasu, by otrzymać wisiorek. Dotknęła błękitno – fioletowej kuleczki, zwisającej na łańcuszku, uśmiechnęła się do Laury, uśmiechnęła się śmierci, mówiąc jej, że szybko jej nie pokona, stając się żoną życia.

Rozdzial IX

2 lipca Pierwszy dzień chemioterapii Laury. Siedzę w szpitalu. Obok państwo Lenartowicz. Mama Lenartowicz ze zmiętą chusteczką w rękach w kącie korytarza. Tata Lenartowicz bawi się swoim telefonem. Ja piszę, chociaż nie mogę utrzymać mojego ulubionego długopisu w rękach. Tak bardzo się trzęsę. Nie mogłam zrozumieć lekarza. Laura chyba będzie przykuta do łóżka przez siedem długich dni i siedem długich nocy. Potem kilkutygodniowa przerwa. Mam nadzieję, że jej podoła. Za miesiąc jej urodziny. Nie powinnam zupełnie tak myśleć, ale gorąco pragnę, żeby ich dożyła. To takie moje największe marzenie w tym czasie. Jestem strasznie złą osobą. Dwie godziny później Laura informuje nas, że strasznie bolą ją ręce. Czuję się szczęśliwa, że nadal mam okazję usłyszeć jej głos, nawet jeśli jest cichy i jakby odrobinę przytłumiony. Wychodzę z jej sali, nie mogę znieść tego ogromnego cierpienia małego, ludzkiego ciała, a tym bardziej wielkiej duszyczki, nadal w nim się znajdującej. Bijące jeszcze serce ociepla ją swoim wielkim światłem. Siadam na krześle, ale od razu coś nakazuje mi wstać i podejść do szklanych drzwi, a ja poddaję się temu uczuciu. Wszystko przez nie, szyby, widać. Jak ja nie lubię ludzkich słabości. Zwłaszcza swoich, ale nie potrafię dać im rady. Czwarta godzina chemii. Mama Laury poszła na dół, aby coś zjeść. Jej tata powiedział, że jest zmęczony, ukrył twarz w dłoniach. Wiem. Wiem, że on płacze. Ja też bym płakała, gdyby moja córka okazała się nagle śmiertelnie chora, a ja nie potrafiłabym jej w żaden sposób pomóc, ulżyć w cierpieniu. Mogłabym tylko siedzieć, przecież jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, nie mam żadnych nadprzyrodzonych mocy czy umiejętności lekarskich. Nie płaczę nad nią. Jest to chyba najlepsze, co mogę dla niej teraz zrobić. Pokazuję na zewnątrz, że jestem silna i przekazuję jej tę pozytywną energię. Ona musi to widzieć. Ale w środku jest zupełnie inaczej. Nie płaczę nad nią. Jest mi po prostu trochę smutno. Nie jest ani moją córką, ani siostrą, ani wnuczką. To tak jakby część wyciągnięta prosto ze mnie, z mojego serca, z uczuć, z życia. Zrodzona z najpiękniejszych gwiazd, a sama piękniejsza od nich. Oczy jak ocean od Neptuna, mądrość godna prawdziwego króla. I to moja przyjaciółka. Choć na pierwszy rzut oka jesteśmy całkiem inne, później każdy się przekonuje, że jesteśmy prawie takie same. Nie wiem, dlaczego tak o niej mówię. To moja przyjaciółka, a o prawdziwych przyjaciołach tak się powinno opowiadać, w moim przekonaniu. Nie jestem smutna. Rozpaczam. Mija siódma godzina. Mężczyzna w białym kitlu przynosi ponoć dobre wieści. Uśmiecham się, co jest dziwne. Noc. Laura śpi spokojnie. Ja też śpię spokojnie. Wszyscy jesteśmy spokojni o jutro. 4 lipca Trzeci dzień chemioterapii. Coraz lepiej. Uśmiechamy się wszyscy do siebie, nagle na oddziale zapanowała luźniejsza atmosfera. Nie jest taki straszny jak wczoraj. Nawet zjadłam kawałek szarlotki, którą przyniósł pan Lenartowicz. Smaczna. Czuję, że jakieś dobre ręce ją zrobiły. Laura poczuła się na tyle lepiej, że chciała ze mną porozmawiać. Wczoraj przez cały dzień wymiotowała, co było skutkiem ubocznym podawania leków. Ona dostaje strasznie silną dawkę, więc było to do przewidzenia, ale i tak wystraszyliśmy się bardzo. Trzecia godzina trzeciego dnia. Ptaki przestały śpiewać. Kwiaty przestały rosnąć. Ja przestałam żyć. Nagle, po dwóch niezwykle obiecujących dniach, straciłam jakąkolwiek nadzieję. Nie sądziłam, że naprawdę do tego dojdzie, przecież nie mogło. Ludzie są w gorszych stanach niż ona, a przeżywają. Czuję się okropnie z tego powodu. Przestałam wierzyć, a można to porównać do niekochania nigdy nikogo, do nieznania smaku czekolady, do niepoczucia słonecznych promieni na swojej skórze w lipcowy poranek. Piąta godzina. Mam nieodzowne wrażenie, że wskazówki z każdymi sześćdziesięcioma sekundami poruszają się coraz wolniej. Może dzięki temu będziemy miały dla siebie więcej czasu? Może to dar od Boga? Może to tylko złudzenie? Marzę o tym, by nie. Ale nadal nie wierzę. Laura poprosiła o kartkę papieru. Najlepiej dwie. I długopis. Przerywam pisanie raz na kilka minut. Obserwuję ją zza szyby. Szybko porusza ręką, wypisując małe, zgrabne słowa na śnieżnobiałej kartce. Chyba mi się wydaje albo po jej policzku spływa krystaliczna łza… Nie wytrzymuję tego widoku. Zabieram pamiętnik na dół. Wędruję niebieskimi, nieprzyjaznymi korytarzami obok szpitalnych sal, z których wystają głowy ciekawskich pacjentów. Wiem, że na pewno nie mogłabym być lekarzem. Nie jestem też chemicznym bogiem. W niektórych zakrętach światło jest zgaszone. Prawie jak w momentach mojego życia. Zeszłam do głównego holu, by usiąść w restauracji, spędzając tym samym godzinę szóstą oraz siódmą męczarni. Myślę o Danielu. Od początku wakacji nawet nie odezwał się słowem. Nie mogę o tym myśleć. Pewnie dobrze bawi się ze swoją dziewczyną. Myślę o Jacku, tam w górze, daleko, ponad chmurami. Mam nadzieję, że zaopiekuje się Laurą, gdy stanie się TO, wybije najważniejsza godzina. Wyjmuję pieniądze i kupuję tyle szpitalnego sernika, ile potrafię w siebie wmusić. Siedzę z łyżeczką w ręce, wpychając go do buzi. Płaczę. Cicho, aby nie zwracać na siebie uwagi, ale płaczę. Dzwonię do mamy Laury. Czuję się niesamowicie zmęczona, prawie zasypiam na stojąco. Mówię sennym głosem, że jadę do domu, przyjadę jutro. Jeśli jakieś jutro jeszcze do mnie nadejdzie, kiedy wstanę. Z Laurą dobrze. Wsiadam w autobus, zmuszam się, byleby tam tylko nie zasnąć. Sernik zrobił swoje, zapomniałam o kłopotach, a taki był cel. Prawie jak używka. Ale papierosy, alkohol, narkotyki są dla ludzi słabych. Jestem słaba. Sprawy zostawiam za szpitalnymi drzwiami, mocno je zatrzaskując. Siedzę już na łóżku. Zamykam oczy. Kiwam się w takt płynącej muzyki z radioodbiornika nastawionego po omacku jedną ręką. Zasypiam chyba po kilku sekundach, jeśli dobrze mi się wydaje. 5 lipca Czwarty dzień chemioterapii. Ten koszmar chyba nigdy się nie skończy. Mam dosyć. Ciekawe czy Laura ma dosyć, czy nadal chce walczyć. Nie chcę jej o to pytać, to chyba zbyt obcesowe pytanie. Mam nadzieję, że nadal jest wojownikiem. Wsiadam w pierwszy autobus, obudziłam się w środku nocy i już później nie mogłam spać. W głównym holu zastaję śpiących na trzech plastikowych krzesełkach państwa Lenartowiczów. Słodko razem wyglądają. Już dawno żaden obraz mnie tak nie rozczulił jak ten. Nie budzę ich, odpoczynek im się z pewnością przyda. Łamię przepisy, teraz naprawdę niewiele mnie to obchodzi. Ubieram zieloną odzież ochronną, wchodzę do pokoju, gdzie leży moja najlepsza przyjaciółka. Laura spogląda na mnie. Oczy ma podkrążone, wygląda na strasznie zmęczoną. Pewnie też nie mogła spać przez całą noc. Nic nie mówi. Nie siadam tym razem na łóżku (pielęgniarka mi zabroniła…Mówi, że podobno pacjenci chowają w niej dosłownie wszystko), tylko na taborecie obok. Jest on tak niski, że ledwo wystaję ponad białą pościel. Ona wie, iż tu jestem, chociaż wydaje się, że nie jest tego zupełnie świadoma. Ja natomiast pod koszulką czuję, jak mała kuleczka, którą mi podarowała kilka dni temu, wciąż tam jest. Chyba już zawsze ze mną będzie. Taka mała cząstka jej. Ona wie. Ja też. Czas też, powoli nadchodząc. Obie się tego boimy. Laura chce, żebym zostawiła jej na chwilę pamiętnik. Ten, którym trzymam teraz w dłoniach, a dostałam od niej kilka miesięcy temu. Ten sam. Cichym szeptem opowiada mi, jak widzi mnie przez szybę i obserwuje, zastanawiając się co czuję. Pragnie poznać moje myśli, nie tylko w tym okresie. Zgadzam się, przecież to moja przyjaciółka. Ufam jej bezgranicznie. Na tych chyba polega przyjaźń, chociaż w jednym procencie. Szósta godzina. To mnie powoli zabija. Ta trucizna niszcząca komórki nowotworowe w srebrnym, błyszczącym, kosmicznym worku zawieszonym na metalowym stojaku. Lekarz jest zadowolony z postępów Laury. Lekarz… Nie mam pojęcia, jak mogłam kiedyś myśleć o medycynie. To okropny zawód, naprawdę. Zwłaszcza ta specjalizacja, onkologia, gdzie co druga osoba usłyszy „Umrzesz za pół roku. Ale zawsze jest nadzieja…”. Każdy umrze. Wolniej lub szybciej, ale umrze. Zostawiam niebieskie kolory, lecę na szarlotkę. Albo sernik. Albo inne, równie dobre ciasto. Nie wiem dlaczego, ale mam ogromną ochotę, by stało się to, co wczoraj. Chcę zapomnieć. Nie, nie chcę. Pragnę. Jutro będzie lepiej. Wiem to. 6 lipca Piąty dzień chemioterapii. Boję się. Strach jest większy niż wczoraj, ale mniejszy niż jutro. Z rodzicami Laury już nie rozmawiam. Cicho na tym oddziale. Szpitale są takimi… Nie wiem, jakiego słowa teraz użyć, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że szpitale są na kształt świątyni. Każdy głośniejszy dźwięk, chociażby przypadkowy, jest tutaj źle widziany, strasznie nienaturalny, nieodpowiedni. Trzeba mówić cicho, bo zdania natychmiast odbijają się od ścian i lecą echem na inne piętra lub giną w korytarzach. Nie ma się wtedy po prostu ochoty rozmawiać. Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz weszłam na TEN oddział. Oddział onkologii i hematologii dziecięcej. Okropne uczucie, nikomu bym nie życzyła, nawet największemu wrogu, żeby tutaj trafił. Jest tutaj duszno, o wiele duszniej niż w innych częściach szpitala. Unosi się też taki inny zapach. Na samym początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz już wiem. Czy tak pachnie śmierć ? Nie wiem, wolę tego nie wiedzieć. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Czwarta godzina. Chcę, żeby to się wreszcie skończyło. Chcę wrócić do mojego domu, do mojego radia, do mojej kołdry. Lauro, błagam, wytrzymaj. Codziennie koło dwunastej przychodzi ksiądz. Ma taki zadowolony uśmieszek, a na mnie patrzy się z góry. Wczoraj był u chłopaka spod dwójki, a ten umarł kilka godzin później. Straszne dzieją się tutaj rzeczy. W nocy mam koszmary. 8 lipca Koniec męki, ale tylko na kilka tygodni. Znowu trzeba będzie tutaj wrócić. A ja wrócę z nią. Ale nie chcę. Nienawidzę tego przykrego miejsca z całego serca. Wystarczyło tylko niecały rok temu nie odpowiedzieć na głupiego maila i nie wyrywałabym sobie teraz włosów z głowy na oddziale onkologicznym. Boże… Laura czuje się znacznie lepiej, chce wyjść już, natychmiast, w tym momencie. Ale zanim to nastąpi, miną jeszcze dwa dni, może jeden, przeczekamy tę falę wymiotów. Powinno być dobrze. Nie potrafię patrzeć, jak ona się męczy w tej sali. Przyjaciółko, najlepsza przyjaciółko, błagam, wytrzymaj jeszcze tych kilka godzin. Dla rodziców, dla mnie. Oszczędź mi łez. Widzę to, jak się rwiesz do życia, niczym ten witrażowy motyl kilkanaście metrów ode mnie. Będziesz tak samo śliczna, obiecuję, tylko wytrzymaj. Jeszcze dwie godziny i odplączą cię z tych wszystkich kolorowych kabelków, odłączą życiodajnego zabójcę twoich drogocennych komórek… Godzina. Czas jakoś szybciej leci, nie sądzisz? Pół godziny. Będziesz wolna. Dwadzieścia minut. Tu twoja przyjaciółka. Dziesięć minut. Już prawie koniec. Widzę, jak próbujesz się oswobodzić. Pięć minut. Uda ci się. Minuta. Wierzę. Trzydzieści sekund. Nie spiesz się. Dziesięć sekund… dziewięć… osiem… siedem… sześć… pięć… cztery… trzy…dwa… jeden... Już. Jestem z ciebie tak niewyobrażalnie dumna. Wchodzę do twojej sali, uśmiechasz się. Jesteś w końcu szczęśliwa. Siadasz na łóżku, przekręcasz się na prawo, kładziesz ostrożnie stopy na podłodze. Chwiejesz się. Podchodzisz o lustra wiszącego przy drzwiach, na żółtej ścianie, chwytasz za szczotkę. Typowa dziewczyna, musi się uczesać. Przyrząd na twojej głowie szarpie za włosy, a ich pojedyncze kępki opadają cicho na posadzkę. Zgadzasz się na to bez słowa, bez walki, lekarz już cię upomniał o tym nieprzyjemnym fakcie. Nie płaczesz. Ja bym płakała na twoim miejscu. Podaję ci ciemną bandankę. Pochylasz głowę do przodu, wiążąc z tyłu chustę. Teraz jesteś jedną z nich. 12 lipca Laura ma się całkiem nieźle. Dobrze wszystko znosi, bez problemu przyjmuje lekarstwa. Za dwa dni przyjdę znowu do niej, porobimy coś ciekawego. Teraz ona poleciła mi siedzieć w domu i o niej nie myśleć. Jak jednak mogę to zrobić, kiedy moja przyjaciółka umiera ? Słucham radia, leżę, czytam, wegetuję. Żyję jakoś. Szukam dobrych płyt w pokoju taty, na najwyższej półce. Cwany był, że je przede mną schował. 26 lipca Wróciłam do szpitala. Mam nadzieję, że to ostatni raz, bo każdego kolejnego będą musieli mnie tam chyba zaciągać siłą. Laura zdjęła kolorową chustę z głowy, bo na tym oddziale nie musi się wstydzić tego, że nie ma gęstych, lśniących włosów. Wśród ludzi to co innego, oni nie są do tego przyzwyczajenie, myślą, że samo przejście obok TAKICH ludzi może sprawić, iż też zachorują. Powinno się uświadamiać… Kolejny raz znosić to samo ? Nie chcę, ale wiem, że muszę. Beze mnie, bez swoich rodziców, bez naszej (podupadającej) wiary ona umrze. Ona uśmiecha się do mnie przez odgradzającą nas szybę. Udaje, że nie wie, jak z nią jest źle. Dziwnie jest widzieć ją bez włosów. Nie wiem dlaczego tak zwracam na to uwagę, przecież mi to nie przeszkadzało. Ale po powrocie tutaj… To jest najbardziej rozpoznawalny znak choroby na całym świecie. Jeśli go masz, jesteś z góry skazany na przegraną. Jem szarlotkę. Czyli jest źle. Zgrubnę, zajadając swój strach o przyjaciółkę. Wchodzę do jej sali. Rozmawiamy ze sobą dość długo oraz swobodnie, obie jesteśmy zadowolone z tego spotkania. Łzy cisną mi się do oczu, ale za wszelką cenę staram się nie zapłakać choćby raz. Laura dotyka wisiorka na mojej szyi. Podarowała mi go kilka tygodni temu. Pyta, czy jeszcze pamiętam o danym jej słowie. Pamiętam. Nie mogłabym zapomnieć. Nigdy. Trzecia godzina. Laura mówi, że coś ją boli. Dali jej środki przeciwbólowe, jednak nic nie pomogły; prawie płacze z bólu. Chce, żebym jechała do domu, gdy widzi, że ja też płaczę. Nie zgodziłam się. Ona nadal nalegała. Dlatego teraz siedzę w autobusie . Słońce leniwie schyla się ku zachodowi i za jakąś godzinę, może półtorej, kto wie, zniknie za horyzontem. Boję się. Muzyka to cudowny lek, pomaga na wszystko. Na strach, na tęsknotę, na smutek, na radość, na życie. Dlatego tak ją kocham. Wszystko, co dobre, jeszcze przed nami. Kiedyś usłyszałam to zdanie. Spodobało mi się bardzo. Idalia otworzyła oczy. Miała wrażenie, że coś chwyciło ją za rękę. Złapała kilka głębokich oddechów, a nagle uprzytomniła sobie, iż nie pamięta, kiedy położyła się spać ani co to za dzień. Zamknęła ponownie powieki, pozwalając głowie opaść na poprzednie miejsce. - Idalio – usłyszała głos dochodzący z bliżej nieokreślonego miejsca. Natychmiast się podniosła, siadając. Na skraju jej łóżka ktoś siedział. Dziewczyna o anielskich rysach. Blondynka. Biła od niej zielono – biała poświata. Od razu ją poznała. - Laura ? – szepnęła, a zjawa lekko pokiwała głową. – Co tutaj robisz ? - Jestem tutaj, z tobą tylko na chwilę. Chciałam się pożegnać- wyjaśniła cicho. - Co ? - To już koniec. Nie martw się o mnie, tam będę szczęśliwsza niż tutaj… - Dlaczego tak mówisz ? - Na Ziemi niewyobrażalnie cierpię. Ból jest nie do zniesienia. Poza tym, moje leczenie kosztuje krocie, a nie jesteśmy na tyle bogaci. - Nie chcę, żebyś odchodziła – sprzeciwiła się Idalia. Laura uniosła wargi do góry. - Muszę. Nie bądź zła. Na rodziców też nie bądź zła, zadzwonią dopiero rano. Nie chcą cię budzić teraz, kiedy to się dzieje. Widzą, jak już nie wytrzymujesz tego ciągłego siedzenia w szpitalu, jak przybita jesteś. Nie miej im za złe, że chcą, żebyś porządnie wyspała. - Nie będę. - Jeszcze jedno. Schowałam w twoim pamiętniku list. Chcę, żebyś go przeczytała. Cieszę się, że cię poznałam, Idalio – powiedział duch, kładąc rękę na dłoni Idy. - Dziękuję, że mogłam być twoją przyjaciółką. Obie padły sobie w ramiona. Dziwne było to uczucie, przytulać nocną zjawę. Kiedy Idalia wypuściła znajomą twarzyczkę z objęć, zobaczyła na niej ostatni, idealny, jak zawsze, uśmiech. Powoli odpływała, zamieniając się w srebrny dym. Spojrzała na zegarek. Była dokładnie 4.41 rano. Wstała koło godziny dziesiątej, kiedy zadzwonił telefon. Wytarła jednym rękawem mokre oczy i odebrała. Spodziewała się, że usłyszy zapłakaną panią Lenartowicz. Nie pomyliła się. - Idalio, kochanie… - Wiem, proszę pani. Przykro mi – wydukała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć matce, która właśnie straciła dziecko. - Kiedy wyszłaś, złapał ją straszny ból. – Wydmuchanie nosa w kolejną zmiętą chusteczkę. – Z każdą chwilą się powiększał. Aż lekarz – wydmuchanie nosa – albo teraz to skończymy, albo Laura będzie miała kilka dni takiego życia. – Płacz. – Ona zdecydowała. Muszę… muszę już iść… Pani Lenartowicz rozłączyła się. Idalia sięgnęła po swój pamiętnik, przypominając sobie nocną rozmowę. Na końcu miała taką małą skrytkę, zapinaną na guzik, w której przechowywała jakieś zmięte wizytówki lub co ciekawsze ulotki wciśnięte jej w rękę kiedyś na ulicy. Poczuła na opuszkach palców miękką kartkę. Wyciągnęła ją. Była złożona na pół, więc zgrabnym ruchem, bez żadnych problemów, została rozłożona. Idalio, Umieram. Czuję to, wiem, że się to zbliża, wiem, jak blisko mnie to jest. Boję się, ale ty nie bój się o mnie. Śmierć to naturalna rzecz, sama czasem czujesz jej oddech na swoich plecach, prawda ? Zawsze kroczy obok nas, to tylko kwestia czasu zanim uderzy, wyceluje w jakąś osobę. Tym razem to jest ja. Jeszcze kilka dni. Może tygodni. Trochę mi szkoda, że nie pójdę na wymarzone studia, nie będę na swojej studniówce, nie pojadę na biwak na Mazury. Jestem z tym zupełnie pogodzona. Nie chciałam, żeby ten list wyszedł taki smutny. Wybacz mi. Dziękuję Ci za każdą chwilę spędzoną wspólnie. Gdybym miała je wypisywać, nie starczyłoby mi papieru ani tuszu. Proszę Cię, pamiętaj o mnie. Chociażby przez ten mały wisiorek. Przekaż go komuś, gdy śmierć spyta o Twój adres zamieszkania. Bądź Królową każdego dnia, uśmiechaj się często, nawet na przekór niepowodzeniom czy pogodzie, bo po deszczu i tak wyjdzie słońce. Masz dobry głos, wykorzystaj go, może w jakiejś słusznej sprawie ? Cieszę się, że mam taką Przyjaciółkę. Ściskam Cię, Laura. Ktoś zadzwonił. Idalia rzuciła się po swoją komórkę, która upadła jej, gdy nogi odmówiły posłuszeństwa z wrażenia i znalazła się na podłodze. - Tak ? – mruknęła posępnie. - Hej, hej, hej ! Jak mija cudne lato ? – Poznała ten głos od razu. - Daniel, naprawdę nie mam humoru… - Nie bądź taka smutna, chyba nikt nie umarł. - No, właśnie w tym problem, że jednak umarł. Cisza. Po chwili chłopak odezwał się ponownie. - Kto ? - Moja przyjaciółka. - Laura, tak ? - MAM JESZCZE INNE PRZYJACIÓŁKI ! „Guzik prawda”, wrzasnęła w głowie, „Przecież ja mam tylko Laurę…” - Mówiłaś mi o niej – kontynuował Daniel, zupełnie niezrażony wybuchem. – Kiedy pogrzeb ? - Nie wiem. - Trzymaj się i daj znać, jak coś… Rozłączył się. Idalia poczuła ogromną pustkę oraz smutek, które rozpychały ją od środka. Nawet radio nie pomogło. Przez resztę dnia krzątała się po domu bez żadnego celu. Z pokoju do pokoju. W końcu, wieczorem, wyszła na balkon, otulając się szczelniej długim, wełnianym swetrem. Było po deszczu, ładnie pachniało. Lubiła ten zapach. Znowu zanosiło się na burzę, chmury już nadciągały. Zamknęła oczy. Po policzku stoczyła się jedna łza, razem z jedną kroplą deszczu w chmurach. To była Laura. Idalia wsłuchiwała się w miarowy stukot jej obcasów. Powietrze było chłodne, rozrzedzone, takie, jakie nie powinno być w lipcu czy na początku sierpnia. W ręce trzymała najśliczniejszy kwiat w całym sklepie – różę o kolorze herbacianym, który przechodził w ciemny różowy. Dużo ludzi przyszło, żeby pożegnać Laurę. W tłumie zauważyła jej babcię z czarnym kapeluszem na głowie, obok niej Weronikę z rodzicami. Dziewczyna posłała Idalii takie spojrzenie, jakby obwiniała ją za śmierć kuzynki. Początkowo podeszła do państwa Lenartowiczów, jednak po chwili wycofała się na tyły kościoła. Rodzina Laury wyprawiła iście amerykański pogrzeb. Kilka osób stawało na mównicy i opowiadało o słodkiej dziewuszce łapiącej do słoika po babcinych przetworach motyle z łąki za Krakowem. Chcieli, by tak została zapamiętana – jako wesoła, miła, pełna wigoru młoda kobieta. Ida starała się nie rozpłakać, kiedy nagle poczuła, jak ktoś wsuwa długie palce w jej dłonie, zaplatając je ze sobą. Natychmiast wyplątała swoją rękę z uścisku. Spojrzała w oczy Danielowi. - Co tutaj robisz ? – syknęła do niego ostro, starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. - Przyszedłem, żebyś nie czuła się samotna. - Miałeś już swoją szansę - odparła pewnie i bez trzęsącego się głosu, kierując się za tłumem, który wylewał się z budynku. Zgubiła go w tłumie idącym do miejsca pochówku trumny. Szła przy Weronice żywo wysyłającej wiadomości ze swojej komórki. „ Niektórzy nigdy się nie zmienią.”, stwierdziła w myślach. Nagle wszystkie obrazy zlały jej się w całość. Nie wiedziała, jak znalazła się pod swoim domem. Ciągle przed oczami stawały jej obrazy – złożenie ciała do grobu i jęk jakiś ciotek z drugiego rzędu, położenia na świeżej ziemi róży, wmuszenie w siebie jednego kawałka ciasta na stypie, bo poprosiła ją o to mama Laury. Nie widziała już Daniela. A teraz siedziała na marmurowych schodach przed wejściem do swojego mieszkania, ale nie zamierzała tam wchodzić. Ściągnęła buty, od których rozbolały ją stopy, objęła ramionami kolana. Rozpłakała się. Na głos, zupełnie bez kontroli, niczym małe dziecko. Mnóstwo łez kapało na poły ciemnego płaszcza. Nigdy nie okazywała zbyt wielu prawdziwych uczuć, bo tak nauczyli ją rodzice. Teraz jednak wiedziała, że każda kropla z jej oczu jest szczera oraz warta utraconego, wartościowego diamentu.

Rozdział VIII

Dwie nieprzespane z rzędu noce. Ida postanowiła zostawić Laurę sam na sam z diagnozą przez kilka dni. Bała się o niej niemożliwie, wiedziała, że powinna teraz przy niej być, jednak wiedziała, iż Laura tego na razie nie potrzebuje. Prychnęła do swojego smutnego odbicia w gładkiej tafli lustra. Zwykła internetowa przyjaźń – można by pomyśleć – ale dałaby się pokroić, byleby przyjaciółka była zdrowa. Snuła się godzinami po nagrzanym do czerwoności mieszkaniu ze szkarłatnymi oczyma. Była rozbita, zupełnie nie wiedziała, co robić. Nagle usłyszała krótki, przerywany dźwięk. Zerwała się i pobiegła do kuchni. Chwyciła telefon. Wiadomość od Laury. Trzęsącymi się dłońmi nacisnęła odpowiedni klawisz. Trzy krótkie, czarne słowa rysowały się na białym wyświetlaczu. „Przyjedź. Szpital. Proszę.” Schowała komórkę do kieszeni luźnej bluzy. Wróciła do swojego pokoju i włączyła komputer. Postanowiła wpisać w wyszukiwarkę tylko jeden wyraz. Wciągu kilku krótkich sekund Internet znalazł miliardy odpowiedzi. Kliknęła na link prowadzący do pierwszego wyniku. Westchnęła głęboko, zaczynając czytać. „Białaczka to choroba nowotworowa. Jest to rak szpiku kostnego oraz krwi. Najpopularniejsze rodzaje białaczek to ostre i przewlekłe białaczki szpikowe oraz limfatyczne. Jednymi z objawów są m.in. siniaki, powstałe w wyniku ubytku płytek krwi. Możemy też zaobserwować krwawienia występujące wspólnie z omdleniami oraz ogólną słabością organizmu. Wyleczalność białaczek dziecięcych wzrosła z 4% aż do 80%, a medycyna nadal postępuje…” Idalia zaczęła płakać. Dławiła się oddechami nabieranymi w gwałtowny sposób, policzki z nosem miała całe czerwone, tonęła we łzach. Otarła twarz rękawem bluzy. Wyjrzała za okno mokrymi źrenicami. Znalazła telefon. Ręce nie chciały współpracować, kiedy pisała wiadomość do przyjaciółki. „Który szpital ? Będę jak najszybciej.” Dwie minuty później komórka zapikała. „Uniwersytecki. Dziękuję.” Dziewczyna wstała , spakowała kilka rzeczy do torebki, którą zarzuciła na ramię i trzasnęła drzwiami porządnie. Do szpitala wskazanego jej przez Laurę nie było daleko – wsiadła w wypchany po brzegi autobus, a opuściła go pół godziny później. Okropnie bała się tego, co ujrzy w środku. Otwierając ogromne, szklane drzwi, owionął ją dziwny zapach. Coś na kształt mieszaniny choroby z przesadną dbałością o czystość oraz jałowymi strzykawkami. Podeszła do recepcji pewnym krokiem. - Dzień dobry – przywitała się, dziwiąc, że głos jej nie zadrżał. – Czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę oddział onkologiczny ? - Drugie piętro. Na rozwidleniu na końcu korytarza skręć w lewo, a potem po schodach. Bez problemu trafisz. Pamiętaj też o odzieży ochronnej, znajdziesz ją przed wejściem. Do kogo się wybierasz ? – odpowiedziała szybko kobieta miłym tonem. - Do Laury Lenartowicz – odparła Idalia. Recepcjonistka wstukała imię i nazwisko do komputera. - Sala 158 – poinformowała ją. Ida skinęła głową. Po chwili biegła korytarzem, zręcznie omijając dzieci i ich opiekunów, lekarzy, pielęgniarki. Jakiś cudowny instynkt prowadził ją wśród tysięcy zakrętów. Nie było tak łatwo, jak mówiła uczynna kobieta. Wpadła pędem na drugie piętro, założyła odzież ochronną. Pchnęła kolejne wielkie, szklane drzwi. Przeszedł ją lekki dreszczyk. Poczuła się tak, jakby ktoś trafił ją w tył głowy. Ogarnęło ją poczucie strachu, bólu, śmierci panujące wokół. Łzy napłynęły jej ponownie do oczu, domagając się stanowczo uwolnienia. Z każdą sekundą zbierało się ich coraz więcej. Ruszyła szybkim krokiem, mijając bezwłose dzieci w kolorowych piżamach, które napawały ją bliżej nieokreślonym lękiem. Pociągnęła za klamkę, wstrzymując oddech. Jej przyjaciółka siedziała na zwykłym, szpitalnym łóżku. Obejmowała ramionami kolana. Na plecy spływały jej kaskady zakręconych, blond włosów. Obok czuwali rodzice. -Idalia – wyszeptała, prostując się. Ida podbiegła do niej, przytulając ją mocno. Znowu zaczęła płakać, pozwalając łzom płynąc swobodnie. Usłyszała, jak państwo Lenartowicz opuszcza pomieszczenie. - Dziękuję – wymamrotała Laura. – Dziękuję – powtórzyła trochę ciszej. Blondynka zrobiła jej trochę miejsca na swoim łóżku. Idalia usiadła, podnosząc nogi do góry i kładąc je obok nóg przyjaciółki, częściowo zakrytych przez białą kołdrę. Dotknęła ręką czubka głowy Laury i przejechała nią w dół, po włosach, na końcu zakręcając jeden kosmyk na palcu. - Przepraszam, że dopiero teraz. Nie potrafiłam – przyznała się szatynka, czując ogromny wstyd, który opanował jej drobne ciało. Ta obok tylko pokiwała głową, nie wypowiadając ani słowa. - Doskonale cię rozumiem. Nie masz za co przepraszać. Rodzice też są jacyś dziwni, ale starają się. – Wykrzywiła usta w uśmiechu, mającym dodać otuchy, jednak zbyt wiele nie zdziałał. Chwila ciszy. Ida bardzo jej nie chciała. Odnosiła wrażenie, że tracą tylko zbyt cenny w tym momencie czas. Zwymyślała się cicho w myślach. Nie powinna myśleć o tym, co czeka jej przyjaciółkę. Musi wierzyć całą sobą, a tę nabytą wiarę przekazywać Laurze, bo ona najbardziej jej potrzebuje. - Jak leczenie ? Zamierzasz poddać się terapii ? – spytała Ida w końcu, cicho poruszając wargami. - Wczoraj zdarzył się cud – odparła Laura, na co oczy jej się lekko zaszkliły. – Stwierdziłam, że chcę żyć i jak najlepiej przyjąć chemię. Idalia uśmiechnęła się, słysząc tę wspaniałą wiadomość. Oznaczało to koniec zamartwiania się o to, czego Laura tak naprawdę chciała. A chciała jak najlepiej. - Nawet nie wiesz jak się cieszę ! - Ja też – zgodziła się blondynka. Zapewne już widziała siebie w myślach, kiedy w wieku pięćdziesięciu paru lat siądzie sobie przed swoim domem i będzie podziwiać piękne wnuki, które będą jej. - Kiedy zaczynasz ? - Za kilka dni – odpowiedziała Laura, wyciągając nogi całkowicie spod pościeli. – Muszą mnie do tego przygotować, ja sama siebie też – dodała po kilku sekundach. Przez chwilą znowu milczały. Potem, gdy Ida otworzyła usta, rozmawiały bez przerwy przez dobre parę godzin. O rzeczach całkiem ważnych oraz niepoważnych, zaśmiewając się przy tym w niebogłosy, dostając przez to ogromnej czkawki, z której śmiały się jeszcze bardziej. Były tak pochłonięte sobą, że słońce zdążyło już zajść za linię horyzontu, robiąc odrobinę miejsca staremu przyjacielowi, księżycowi. Oznaczało to również koniec dzisiejszych odwiedzin na każdym z oddziałów. - Idź coś zjeść – poprosiła Laura, kiedy Ida skierowała się ku drzwiom. - Pewnie. – Nacisnęła na klamkę, ostatni raz uśmiechając się do przyjaciółki. Weszła w główny korytarz, a w nim z każdą chwilą ubywało pacjentów oraz ich opiekunów. Pchnęła szklane drzwi i poszła na przystanek autobusowy. W domu wmusiła w siebie kilka kawałków jabłka i łyków wody mineralnej. Położyła się spać. Długo nie mogła zasnąć, kręcąc się wśród wrzosowej pościeli. Wróciły do niej dziecięce wspomnienia. Nagle znowu była w szpitalu. Leżała w nieprzyjaznej sali, kilka pięter nad tym pomieszczeniem, w którym teraz przebywała Laura, połykając łzy, zmagając się z diagnozą. Ida była dwanaście lat młodsza, miała słodkie, małe kucyki, ledwo sięgające płatków uszu. Środek nocy, wszechobecna głucha cisza. - Dlaczego płaczesz ? – spytał głos jakiejś małej dziewczynki. Idalia odwróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, kto to powiedział. Nie przypominała sobie konturu tej twarzyczki rysującego się w smudze lichego światła dobiegającego z korytarza. - Mojej mamy tutaj nie ma – odparła, przytulając bardziej misia do klatki piersiowej. - Nie płacz – pouczyła ją tamta. – Rano przyjdzie. Zawsze przyjdzie. Idalia nie była tego taka pewna, lecz zawsze miała ogromną, dziecięcą nadzieję, że tak będzie, że mama przyjdzie, że tamta mała pacjentka ma rację. Zmieniła się scena. Trzynastoletnia Idalia wychodzi z gipsowni. Złamane przedramię. Ręka na temblaku i oczy dookoła głowy, by móc dostrzec każdy możliwy szczegół wystroju, atmosfery. W tym wieku za sprawą powtórek „Ostrego Dyżuru”, nadawanych późno wieczorem, przeszła czas fascynacji szpitalami oraz medycznym fachem. Aż nagle… W niewielkim sklepiku naprzeciwko restauracji stoi z mamą mała dziewczynka. Miała na oko około ośmiu, dziewięciu lat. Ubrana w różową piżamę. Wybierały z kobietą jakąś plastikową lalkę. Byłby to jeden normalny obrazek, gdyby nie jeden, nic prawie nieznaczący szczegół. Dziecko to nie miało włosów, na głowie posiadała jedynie pasującą do ubrania opaskę z kokardką. Jej mama była na nią, Idalię, wściekła, bo musiała zerwać się z pracy, by móc zawieść ją do szpitala. Natomiast tamta pani cieszyła się z każdej, nawet najkrótszej chwili spędzonej z dzieckiem, ponieważ mogła to być ta ostatnia. Zapewne obie – matka z córką – o tym wiedziały. To była ta chwila, w której Idalia porzuciła marzenia o przyszłej, dobrze rokującej, karierze lekarki. Było dosyć wcześnie, kiedy się obudziła. Zbyt wcześnie, by wsiąść do autobusy czy tramwaju i pojechać do Laury, do szpitala, jej nowego domu. Zwlekła się z łóżka i natychmiast zakręciło jej się w głowie. Zrobiło jej się też niedobrze, przezwyciężyła jednak poranne mdłości, włączając radio. Podkręciła głośniej ulubioną stację. Przemknęło jej przez myśl, że może dziennikarstwo rzeczywiście jest dla niej przeznaczeniem i powinna się nad tym głębiej zastanowić, jednak szybko odrzuciła ten pomysł. Zaczęła się ubierać oraz powoli dokonywać porannej toalety, podrygując w rytm ulubionych rockowych piosenek. Nie zjadła śniadania, stwierdziła, że zrobi to potem, bo teraz jest zbyt zdenerwowana. Przez ponad godzinę starała się przeczytać rozdział książki – kryminału Agaty Christie – ale za nic nie potrafiła skupić myśli, więc wyszła z domu. Niecałe czterdzieści minut później dłubała już niewielkie ciastko kawowe w szpitalnej restauracji na parterze, które dostała na wyszczerbionym talerzyku w herbaciane kwiatki. Spoglądała na sklep naprzeciwko niej, gdzie trzy lata wcześniej zobaczyła małe dziecko walczące z nowotworem. Czasem, podczas nieprzespanych nocy, rozmyślała nad nim. Czy jest szczęśliwe, czy jest zdrowe, czy dobrze się czuje, czy przede wszystkim żyje. Co ciekawe, nigdy nie pomyślała o tym, by się za nie pomodlić. Niekiedy odnosiła wrażenie, że ta dziewczynka stoi przy jej łóżku, kiedy o niej myślała. Wtedy odwracała się na drugi bok, zaciskała oczy z całych sił i starała się zasnąć, byleby to dziecko od niej poszło. Wybiła w końcu godzina, gdy możliwe stały się odwiedziny pacjentów na oddziałach. Idalia szybko wspięła się po schodach na onkologię. Od razu zobaczyła uśmiechniętą Laurę wychylającą się zza drzwi. - Wchodź, szybko ! – ponagliła ją. Wciągnęła ją do swojej sali i zamknęła drzwi. Idalia, po kilku godzinach spędzonych tam wczoraj, dzisiaj czuła się tam jak u siebie. - Lekarz właśnie u mnie był – zaczęła opowiadać Laura żywiołowym tonem. – Jestem w bardzo dobrym stanie, więc od jutra zaczynamy chemioterapię ! - To wspaniale ! – Ida przytuliła przyjaciółkę mocno, dając upust rozpierającej jej radości. - Wiem, ja też się cieszę ! - Poza tym, widzę też, że twoje nastawienie na leczenie jest o wiele większe niż było wczoraj –stwierdziła Ida. - Chcę żyć. Jak nigdy dotąd – wyjaśniła Laura, cała promieniejąc. Blondynka sięgnęła do szuflady nocnego stolika. Pogrzebała w nim chwilę. Wyciągnęła z niego delikatny, złoty łańcuszek. Zwisała z niego niewielka, niebiesko – fioletowa kuleczka. Gestem nakazała Idzie rozłożyć dłoń. Ostrożnie położyła go na niej, a Idalia miała okazję przyjrzeć mu się uważniej. - Ten, który zawsze nosisz - zauważyła szatynka. - Tak – zgodziła się Laura, przytakując głową. – Daję ci go – dodała, mając uśmiechnięta wargi. - Nie mogę go wziąć. Jest twój - zapierała się ta druga. - Nie bądź uparta. - Naprawdę. - Chcę, żebyś nosząc go, pomyślała o mnie. A potem, gdy nadejdzie twój czas, dała swojej córce albo innej ważnej dla ciebie kobiecie. Powiedz jej dokładnie te same słowa, które ja mówię teraz. Niech ten kamień będzie wieczny, proszę. - Dobrze – mruknęła Idalia, zapinając wisiorek na szyi. Kolejne godziny spędziły na rozmowie. Buzie im się nie zamykały. Rozmawiały i rozmawiały. O błahostkach i rzeczach całkiem poważnych, jak wczoraj. Ida raz po raz wstawała, by zrobić herbatę. Kiedy włączyła radio, całe pomieszczenie nagle stała się bardziej przyjemne i przyjazne. - Możesz stąd wychodzić ? – zapytała w końcu Laurę. - Myślę, że tak – odparła blondynka. Kilka minut zabrało im przygotowanie Laury do wyjścia. Idalia musiała pomóc założyć jej szafirowy szlafrok, wstać, a potem przytrzymać koleżankę, której nagle zrobiło się słabo. Żeby gdzieś pójść, musiała trzymać się kurczowo drążka od kroplówki. Ida nie wiedziała, co takiego się w niej znajdowało, ale była pewna, że nie chciała posiadać wiedzy na taki temat. - Chodź, pokażę ci coś fajnego – zaproponowała Laura, kiedy otwierała drzwi. Korytarz w tej części szpitala był cichy, żółty, miał kolorowe elementy. Po kilku sekundach zniknęły ślady słabości, Laura szła pewnie, prowadząc przed sobą metalowy drążek. Przeszły przez zakręt, wchodząc do głównego holu oddziału onkologii. Na samym środku były dwa rzędy krzeseł. Siedzieli na nich zapewne ludzie, którzy albo jeszcze nie wiedzieli, że mają raka i dowiedzą się za chwilę, albo ci szczęściarze nieposiadający komórek nowotworowych. Przed siedzeniami, zamiast szarych, smutnych okien, był umieszczony ogromny witraż. Zapewne szeroki na pięć długich metrów, a wysoki na siedem. Miał piękne, pastelowe barwy, a obrazek przedstawiał motyla wzbijającego się w przestworza. Usiadły przed tym wspaniałym oknem. Idalia wpatrywała się w nie niczym zaczarowana jego magią. - Pamiętam – odezwała się Laura po chwili. – Kiedy byłam tutaj pierwszy raz. Zakochałam się w nim. Śliczny, prawda ? - Prawda. Idalia uśmiechnęła się, odsłaniając odrobinę zęby. Ten motyl miał znaczenie bardzo symboliczne. Z brzydkiej poczwarki – którą można uznać za osobę przyjmującą chemię, bez włosów – przemienia się w pięknego motyla – nowego człowieka, zupełnie wolnego od śmiertelnej choroby, wzlatującego po nowe, lepsze życie, dar od losu, drugą szansę. Przez szkiełka wpadało niezwykłe światło załamujące się nad nimi. - Boję się – wyznała Laura, zaciskając idealne usteczka. - Czego ? Będzie dobrze. - Śmierci, Idalio, śmierci. Wspomniana dziewczyna założyła ręce na piersi. - Słuchaj, dzisiaj w radiu… - Ha, zabawne – zaśmiała się krótko Laura. – Masz dobry głos, dlaczego nie spróbujesz swoich sił akurat tam ? - Myślałam nad tym ostatnio – przyznała szatynka, spuszczając głowę. – Ty lepiej nie zmieniaj tematu. Strach jest naturalny, masz prawo się bać, ale zupełnie nie powinnaś. Jesteś pozytywnie nastawiona na leczenie, więc powinnaś pokonać chorobę i z tego wyjść. - Idalio – zaczęła Laura poważnie. – Wiem, że nie powinnam się bać. Jednak ta moja białaczka jest na tyle zaawansowana, że leczenie jedynie podtrzyma moje nędzne życie przez kilka miesięcy, żebym mgła pozałatwiać swoje sprawy. - Twoje życie nie jest bezsensowne. Ida skryła oczy w dłoniach. - Nie umrzesz. Nie, nie umrzesz – zaczęła powtarzać, czując jak ponownie zaczyna piec ją pod powiekami. - Postaram się. Słuchaj, jedź do domu, przyjedź jutro, wyśpij się. Muszę ten dzień przeżyć sama. Nie gniewaj się. Przepraszam, że tak wyszło. - Dobra. Idalia zabrała swoje rzeczy i pędem wybiegła ze szpitala, wsiadając w pierwszy autobus, który nadjechał. Oparła głowę o zimną, wibrującą szybę. Laura chce żyć, jednocześnie nie chcąc. Nie potrafiła jej zrozumieć. W mieszkaniu nie było nikogo. Nastawiła jak najgłośniej swoją ulubioną piosenkę , nie hamując przy niej łez.

Rozdział VII

6 czerwca
Ostatnio nie piszę w pamiętniku. Nie jest to dla mnie jeszcze zbyt dziecinne, po prostu świetnie się bawię. W końcu na amen znienawidziłam moją klasę i teraz przyjaźnię się tylko z Danielem, Kaśką, czasem pogadam też z Asią. Za dwa dni wyjeżdżamy na wycieczkę, czterodniową do Wrocławia. Strasznie się cieszę. Tylko ten wyjazd, jeszcze tydzień i witam wakacje. Czuję, że będą niezapomniane…

12 czerwca
Jeszcze kilka dni, tylko kilka… Wrocław cudny, będę tam wracać.


Idalia na dwa dni przed zakończeniem roku wpadła w panikę. Z każdą minutą było coraz bliżej do corocznego, oficjalnego opuszczenia szkoły przed uczniów, a tym samym do wyznania uczuć najlepszemu przyjacielowi.
W ostatni dzień szkoły wyszła z domu dosyć wcześnie. Świeciło już lekkie słońce, było przyjemnie na dworze. Czerwiec…
Przejrzała się w mijanej sklepowej witrynie. Biała bluzka dobrze na niej leżała, a fioletowe korale zwisały jej z szyi. Spódnica w miarę opadała na jej blade nogi. Nie lubiła nosić ani spódnic, ani sukienek. Przeczesała dłonią rozpuszczone włosy i stwierdziła, że jest idealnie.
Szkolna aula do połowy była zapełniona już uczniami oczekującymi na wakacje. Szybko odnalazła trzy koleżanki. Zaczęła przyglądać im się z ciekawością, po chwili wkręcając się w rozmowę. Kasia strasznie zmieniła się przez ten rok. Spoważniała, nabrała dystansu do wielu spraw. Nie była już sobą, tą samą, wygadaną Kaśką pełną miliona pomysłów na minutę. Idalia strasznie za nią tęskniła, chociaż nie chciała się do tego przyznać przed sobą.
- Chyba już zaczynają – mruknęła Aśka, ciągnąc za sobą Idę, aby usiąść na środku Sali.
Weszła dyrektorka. Kobieta była przy kości, miała ciemne włosy oraz małe oczy. Dzisiaj ubrana w czarną sukienkę stanęła na mównicy.
Idalia nie słuchała jej przemówienia. Co rusz rzucała spojrzenia na tył głowy Daniela siedzącego kilka rzędów przed nią.
Kobieta mówiła przez ponad godzinę, dlatego większość uczniów starała się nie zasnąć – z każdą chwilą upał przybierał na sile i w pomieszczeniu brakowało dostępu do powietrza. „Chyba będzie burza…”, stwierdziła Ida, smutnie wyglądając przez ogromne okno.
- Proszę o spokojne udanie się do sal – wypowiedziała magiczne zdanie dyrektorka, które ucieszy chyba każdą klasę na świecie. Wszyscy gwałtownie poderwali się i zaczęli tłoczyć przy wejściu, by jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Ida lubiła swoją wychowawczynię. Była dosyć młodą kobietą, uczyła swoją klasę informatyki, można było z nią pogadać na każdy temat oraz doskonale rozumiała, że młodzież pod jej opieką nie chce już dłużej przebywać w szkole, dlatego powiedziała kilka zdań o ich dotychczasowej współpracy, chwaląc ich przy tym, rozdała świadectwa i wypuściła do domu.
- Hej, Daniel ! – zawołała dziewczyna za chłopakiem, którego wypatrzyła w tłumie zbiegającym po schodach. Odwrócił się i przystanął przy ścianie, czekając, aż wszyscy przejdą, by mogli spokojnie porozmawiać.
- Cześć ! Jak pierwsze chwile wolności ?
- Świetnie, naprawdę. Muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła powoli Idalia.
- Najpierw ja, panowie przodem – żachnął się Daniel.
- Chyb coś pomyliłeś, ale niech ci będzie…
- Mam dziewczynę – oznajmił z poważną miną.
- Dziewczynę ? – powtórzyła Ida totalnie zbita z tropu.
- No.. tak. Jest wspaniała !
- Jak ma na imię?
- Alicja. Czekaj, chciałaś coś powiedzieć… ?
- Już nic ważnego. Pa – ucięła, odwracając się na pięcie.
Wypadła ze szkoły.
- Alicja… - wyszeptała, idąc szybko w stronę domu. – A to mógł być taki dobry dzień…
Weszła do domu i rzuciła torebkę w przedpokoju. Wpadła do swojej sypialni, rozpinając bluzkę, aby przebrać ją w końcu na coś innego.
- Dziecko ! – usłyszała głos dobiegający z kuchni. Zdziwiła się. Kiedy wychodziła, rodziców nie było już w domu. – Pokaż świadectwo.
Idalia weszła do kuchni, niosąc w ręku świadectwo ukończenia pierwszej licealnej. Podała je mamie stojącej przy mikrofalówce. Kobieta zaczęła coś mruczeć, uważnie się mu przyglądając.
- Czwóra z chemii ! – krzyknęła, odrobinę niedowierzając. – Tak nisko jeszcze nie upadłaś. Nigdy.
- To jest drugie najlepsze świadectwo w pierwszych klasach! Mam nawet piątkę z fizyki, co niemalże równa się z cudem !
- Cicho ! Cztery to słaba ocena – zawyrokowała matka Idy.
- Tak. Ty wszystko wiesz lepiej.
- Nie mów do mnie tym tonem !
- Będę mówiła jak chciała ! – odgryzła się dziewczyna.
Rzuciła matce wściekłe spojrzenie i trzasnęła drzwiami ze złością. Ida wybiegła z mieszkania i wybuchła płaczem. Miała już dosyć kłótni z matką, która nawet nie wiedziała, ile miała lat. Usiadła na schodkach przed domem. Natychmiast tego pożałowała, gdyż zapomniała zabrać ze sobą parasolki, a z ciężkich, ołowianych chmur natychmiast zaczęły sączyć się łzy pełne rozpaczy. Nałożyła na głowę kaptur lekkiej, zielonej kurtki, odpowiedniej na jeszcze chłodne majowe wieczory.
Wstała. Szła powoli, pociągając co kilka sekund nosem. Czuła w sobie niezwykłą gorycz. Schowała zmarznięte ręce do kieszeni podszytej wiatrem. Po kilkunastu minutach minęła liceum, którego tak nie lubiła. Kilka miesięcy temu wskoczyłaby za tymi ludźmi w ogień - tak bliscy jej byli. Teraz jednak się to zmieniło. Coś się popsuło, w klasie utworzyły się ścisłe grupki. Nie chciały wpuszczać do swojego grona nikogo innego. Pozostała tylko ona i Kaśka, pośrodku całego zamieszania.
Spojrzała na zamkniętą bramę z czarnego metalu. Minęła ją bez nawet niewielkiej sympatii. W tej chwili wiedziała tylko jedną rzecz – gdzie chce się znaleźć, bez względu na wszystko co wydarzy się po drodze. Jej kruchy nastrój przerwał dzwonek telefonu. Wyciągnęła go z niewielkiego plecaczka, przeczytała na wyświetlaczu „Laura” i nacisnęła zielony przycisk.
- Tak ? – odezwała się łamliwym głosem.
- Idalia ? – usłyszała w słuchawce głos najlepszej przyjaciółki. Był silny i stanowczy, taki jak Ida chciałaby mieć w tej chwili.
- Jestem. Co chcesz ?
- Przyjedziesz do mnie ? Proszę… - zapytała szybko.
- Właściwie jestem w drodze. Będę za chwilę.
- Dobrze. Czekam.
Przez całą podróż tramwajem Idalia zastanawiała się, skąd przyjaciółka wiedziała, jak bardzo jej potrzebowała. Wysiadła na piątym przystanku. Laura mieszkała w zabytkowej kamienicy, niedaleko centrum, do której z przystanku szło się kilka minut. Ida nacisnęła mały, brązowy guziczek i natychmiast otworzono jej drzwi do mieszkania. Wbiegła sprawnie na trzecie piętro, zatrzymując się przed numerem szóstym, gdzie delikatnie zapukała.
- Wejdź. – Usłyszała zza drzwi. Pchnęła je lekko. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widziała niskiej blondynki.
Mieszkanie Laury było urządzone w stylu afrykańskim. Ściany w ciepłych kolorach, buchające mieszankami przypraw oraz nieznanych Izie zapachów. W każdym kącie stała wystrugana żyrafa albo lew. Wszędzie mnóstwo ozdób, zdjęć sawanny, książek i pamiątek. Weszła do pokoju dziewczyny znajdującego się na końcu korytarza.
Laura siedziała na łóżku, przeczesując palcami blond włosy. Wbrew pozorom nie była jednak głupią blondynką. Wydawała się nieobecna duchem, prawie nie zauważyła, że ktoś pojawił się w jej królestwie.
- Co się stało ? – zapytała Idalia cicho, prawie szeptając. Przykucnęła przy Laurze.
- Nic wielkiego – odparła szybko, przenosząc niebieskie oczy ze ściany na przyjaciółkę. – Dlaczego chciałaś przyjechać ?
- Mama znowu się zdenerwowała. Bierze chyba za dużo tych tabletek, ręce jej drżą jak nie weźmie przez dwie godziny. Uzależniła się. – Ida wymusiła na swojej twarzy lekki uśmiech i odwróciła głowę.
Zapadła cisza. Nie bała się jej. Zawsze siedziały w ciszy, tak było lepiej, niż mówić kłamstwa. Nagle Ida otworzyła usta, a serce zaczęło mocniej bić.
- Laura – wypowiedziała powoli, ale przyjaciółka nic nie powiedziała. – Laura ! – krzyknęła tym razem, jednak bez odpowiedzi. – Laura, tylko mi nie mów, że byłaś dzisiaj w szpitalu…
Idalia wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Dziewczyna siedząca obok poruszyła tylko głową i przygryzła wargę.
- Byłam.
- I… co ? – spytała Ida, chociaż wolała tego nie wiedzieć.
- Mam… białaczkę – wyznała po krótkiej chwili Laura.
- Co ?! – wrzasnęła Idalia. Poczuła, jak całe jej ciało znalazło się nagle w bólu, a serce przyśpieszyło.
- No… białaczkę – powtórzyła spokojnie Laura. – Taka choroba.
- Dlatego jesteś zawsze taka blada, prawda ? – zauważyła Ida, a przyjaciółka skinęła głową. – Dlaczego nie płaczesz ?
- A dlaczego mam płakać ? Choroba jak każda inna – prychnęła Laura, poprawiając się na łóżku.
- Ja na twoim miejscu bym tak zrobiła.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie jesteśmy do siebie aż tak podobne – odparła Laura, wstając i kierując się ku biurku, na którym zaczęła czegoś szukać.
Idalii zrobiło się niedobrze. Stała na środku pokoju i myślała. O tym, że znowu będzie sama, bez pokrewnej duszy, nie poradzi sobie z chorobą Laury. Z chorobami jest tak - bardziej przejmują się nimi towarzysze w niedoli niż sam zainteresowany, bo on tylko próbuje ich pocieszać.
- Gdzie się twoi rodzice ?
- Stwierdzili, że muszą się przewietrzyć, ale zapewne nie chcieli widzieć, jak płaczę – odpowiedziała natychmiast Laura.
- Poddasz się chociaż leczeniu ? – Pytanie padło prawdopodobnie w złym momencie. Laura stanęła w półkroku. Po kilku chwilach usiadła na łóżku i na kolanach położyła gruby, niebieski zeszyt ze złotymi księżycami.
- Tak. Niewiele czasu mi zostało, za późno dostałam diagnozę. W sumie nawet nie powinnam brać chemii, po co marnować leki i umierać w szpitalu, kiedy ja wolę umrzeć… na przykład w Hiszpanii ? Poza tym, nawet jeśli leczeniu zakończy się sukcesem, będę żyła jeszcze najwyżej dwadzieścia lat – stwierdziła Laura, a jej koleżanka była w szoku.
- Dwadzieścia pięknych lat, podczas których możesz zrobić miliony dobrych rzeczy ! – oburzyła się.
Usiadła obok Laury, przewracającej już stare kartki pamiętnika. Były to karty historii, zapisanej przez kilka charakterów pisma, przyozdobione muszlami znad morza, kilkoma igłami z drzew gór, rysunkami odręcznie namalowanymi na nudnych lekcjach oraz zdjęciami uśmiechniętych ludzi z całego globu.
- Co to jest ? – zagadnęła Laurę.
- W wakacje zawsze zabierałam go ze sobą, by zapisywać wszystko, co robiłam, co zobaczyłam, kogo spotkałam. Robiłam im zdjęcia, prosiłam o wpisy i adresy, pamiątki, dzięki którym mogłam ich potem zapamiętać… - Laura przerzuciła kilka kartek do przodu.
Strona była piękna, cała w kolorze szkarłatnym, z kilkoma niebieskimi punkcikami na samej górze. Po lewej ktoś narysował rubinową różę z trzema ostrymi kolcami. Obok znajdował się wpis z datą z czerwca, trzy lata temu, a pod nim zdjęcie – Laura stojącą z blondynką z długimi, prostymi włosami i szarymi oczami. Wyglądały prawie jak bliźniaczki. Nad wszystkim królował napis ułożony ze złotych, ozdobnych linii – „Nigdy bez wiary”.
- Kto to jest ? – spytała niepewnie Iza.
Laura nie odpowiedziała.
Idalia wstała i nałożyła na siebie kurtkę.
- Pójdę już, nie jesteś dziś zbyt rozmowna… - poinformowała ją, otwierając drzwi od pokoju.
- A ty byłabyś rozmowna, gdybyś dwie godziny temu dowiedziała się, że masz raka ? – usłyszała cichy głos Laury.
Dziewczyna stała za nią. Oczy jej się szkliły, usta niebezpiecznie drżały. Ida przymknęła drzwi. Popatrzyły na siebie przez kilkanaście sekund w milczeniu.
- Umrę – odezwała się w końcu Laura. – Ty zresztą też. Tylko ja szybciej. Może nawet za chwilę, kiedy mnie zostawisz w tym bałaganie z tym pamiętnikiem, wspominając dawne, dobre czasy.
- Nie umrzesz – zaprzeczyła Idalia. – Nie możesz umrzeć.
- Dlaczego nie chcesz, żebym umarła ?
- Nie chcę zostać sama – przyznała Ida. Cały strach nagle z niej wyparował. Zobaczyła, jak Laura się uśmiecha.
- Nigdy nie zostaniesz sama – powiedziała Laura z pewnością. – Obiecuję.
Po twarzy Laury zaczęła spływać mała łza. Odwróciła głowę.
- Chcesz, żebym sobie poszła ?
- Przepraszam, ale tak.
Idalia otworzyła ponownie drzwi i wyszła, zostawiając za sobą przyjaciółkę. Wiedziała, że niedługo ją straci. Jednak bardzo mocno chciała, by jej najgorszym wspomnieniem związanym z nią było to, jak podczas nocnej wyprawy na łąkę wpadła do dziury wykopanej przez złośliwe zwierzęta.

Rozdział VI

6 marca
Zaprzyjaźniliśmy się z Danielem. Brzmi to trochę nieprawdopodobnie, ale jednak jest to prawdą. Zawsze lubiłam poznawać nowych ludzi, ale utrzymywałam dystans między nami. Teraz się to chyba zmieniło.
W gimnazjum, w drugiej klasie, doszła do nas nowa dziewczyna. Mieszkała kilka minut drogi od miasta. Była śliczna i wcale nie przesadzam. Nadal mam ją w pamięci. Długie, ciemne włosy, jasne oczy, pełne usta. Cud, miód, orzeszki. Wszyscy chłopcy zwariowali na jej punkcie, niestety ona była już zajęta. Miała na imię Gosia. Odeszła w połowie trzeciego roku. Trudno mi było ją pożegnać, bo się zaprzyjaźniłyśmy.
Wracając do Daniela… Laura myśli, że się w nim zakochałam. Nie, wcale tak nie jest. Jackiem też nie byłam zainteresowana w takim sensie… W sumie, kiedy byłam małą dziewczynką, miałam więcej kolegów niż koleżanek. Po prostu myślę, że z chłopcami lepiej się dogaduję. Nigdy nie byłam typem, który musi się malować po pięć razy dziennie i kupować markowe, najładniejsze ciuchy. Nie chciałabym się stać taką osobą.
Pokazałam Danielowi okolicę. Nie spodziewałam się, że naprawdę mu się spodoba, a on był nią zupełnie oczarowany ! Wiosna idzie, słońce mocniej grzeje, widniej też jest, więc posiedzieliśmy aż do zmierzchu na jakiś kamieniach w parku. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Przyjemnie było. Trochę też się pośmialiśmy, ponabijaliśmy się ze wszystkich…
W każdym razie, do domu wróciłam zadowolona.

9 marca
Przez całą przerwę przed biologią śmialiśmy się z Danielem tak bardzo, że aż dostałam czkawki i musiałam przez całą godzinę pić wodę pożyczoną od Kacpra. Jakoś specjalnie nigdy za nim nie przepadałam, ale mnie uratował, za co jestem mu wdzięczna.
Z czego się tak śmialiśmy ? Nawet nie wiem. Ja zaczęłam się śmiać, potem on, następnie zobaczyliśmy coś śmiesznego i… tak już zostało.
Laura mówi, że jestem taka szczęśliwa, jakbym się zakochała.
Zaprzeczam. Jestem szczęśliwa, bo mam przyjaciół. Po prawie roku tułaczki w poszukiwaniu siebie, swojej zaginionej osobowości – odnalazłam ją. Czy to nie jest cudowne ? Jem czekoladę, zachwycam się jakimiś pierwszymi oznakami wiosny i żyję całą sobą. To jest szczęście.
W poniedziałek sprawdzian z chemii. Już czuję, jak jutro wieczorem siedzę przy radiu i próbuję się uczyć…

10 marca
Laura ma rację. Zakochałam się.

15 marca
Daniel mnie obudził wiadomością. Uśmiechnęłam się, poczułam skrzydełka w brzuchu, trzepotały delikatnie. Napisał, że w szkole ma dla mnie niespodziankę. Ucieszyłam się jak głupia, natychmiast odpisałam. Oczywiście do szkoły weszłam w świetnym humorze, który już po kilku sekundach zepsuło kilku chłopców z klasy. Pytali, czy jesteśmy z Danielem razem, bo od tygodnia spędzamy ze sobą prawie każdą przerwę. Odparłam, że nie, co było prawdą, jednak oni stwierdzili inaczej i zaczęli się śmiać. Zachowanie godne co najwyżej pierwszej gimnazjum.
Niespodzianką miały być bilety do kina na sobotę. Zgodziłam się, chociaż razem ustaliliśmy, że będzie to wyjście typowo koleżeńskie. I tak się cieszę.

17 marca
Od rana mam na twarzy uśmiech. Odwiedziła mnie Laura, przynosząc ze sobą kilka ciastek domowej roboty (jej mama je przygotowała). Pyszne. Ustaliłyśmy szczegóły wyjazdu. Nie mogę się doczekać.
21 marca
Oficjalnie wiosna. Oficjalnie miłość, jestem tego pewna, chociaż on tego nie wie. Standardowa sytuacja. Szkoda mi samej siebie, niestety. Do wyjazdu na ferie wielkanocnej coraz bliżej. Daniel wysyła do mnie setki smsów na godzinę. Nie nadążam mu odpisywać. A może on… też coś… ? Nie wiem. Miłość boli. Jedyne, czego teraz potrzebuję to sen i odrobina radia. Dobrze, że rodziców nie ma nigdy w domu, bo chyba by nie znieśli tej ciągłej muzyki płynącej z odbiornika.

29 marca
Zorganizowali dyskotekę wiosenną. Przyszła zaskakująca duża ilość kujonów… Tańczyliśmy. Raz, drugi. Zatapiam się w jego zapachu, jego ruchach. A czy on w moich ? Jest tyle zagadek, tyle nici poplątanych ze sobą, ale nikt nie ma czasu ani ochoty na ich rozwiązywanie. Niestety, jest mi to dane.
Chcę już ten wyjazd z Laurą, tak bardzo chcę uwolnić myśli.

18 kwietnia
Laura dzwoniła. Mamy plan. Jutro lecę do sklepu. Czuję, że będzie świetnie.

Idalia nie wiedziała, dlaczego ma takie szczęście do ludzi. Najpierw Laura, a teraz Daniel. Uwielbiała z nim spędzać czas. Byli takimi świetnymi przyjaciółmi. Zawsze tak jest w przyjaźniach damsko –męskich. Ale jednak strona zawsze poczuje coś więcej do drugiej. Za to Idalia się nienawidziła. Nie chciała psuć tej pięknej przyjaźni związkiem.
Nie mogła się doczekać ferii wielkanocnych. Przygotowała listę potrzebnych rzeczy, wszystkie już zgromadziła w jednym miejscu, a teraz tylko czekały na spakowanie. To miał być piękny tydzień. Na dodatek każda godzina przybliżała ją też do upragnionych wakacji, które zamierzała spędzić na twórczych zajęciach. Może jakieś warsztaty ?
Już teraz jej artystyczna dusza domagała się spełniania, dlatego w ostatni dzień szkoły przed świętami, biegając po Krakowie w długiej spódnicy i rozwianym włosem, poszukiwała ogromnego arkuszu twardego papieru. Razem z Laurą postanowiły zrobić ich mapkę przyjaźni, na której nakleją swoje zdjęcia i umieszczą najważniejsze dla nich wydarzenia przeżyte wspólnie.
Umówiły się, że Idalia kupi kartkę, ale to Laura ją ze sobą weźmie. Dlatego właśnie teraz Ida zmierzała w stronę mieszkania koleżanki. Jeszcze nigdy u niej nie była, Laura twierdziła, że to za sprawą wiecznego remontu, który rzekomo miał zakończyć się dopiero za kilka tygodni. Wbiegła szybko po schodach na trzecie piętro i zadzwoniła do drzwi. Natychmiast jej otworzono.
- Cześć, właśnie się pakujemy – usłyszała cichy głos Laury. – Masakra – dodała szybko.
Ida podała jej zrolowaną kartkę przez lekko uchylone drzwi.
- To jutro będziemy u ciebie po dwunastej – poinformowała Idę.
- Nie mogę się doczekać - odparła tamta z uśmiechem na ustach.
Wieczorem zabrała się do pakowania swoich rzeczy. Zamknęła drzwi od pokoju. Wyjątkowo nie włączyła radia, tylko płytę. Z ich sterty położonej na biurku wygrzebała jedną, do której miała sentyment. Queen zabrzmiał w jej głośnikach i nagle zrobiło jej się o wiele lepiej. Mimo wszystkiego, co mówili Idalii koledzy ze szkoły, nadal lubiła swój gust muzyczny i nie przepadała za nowymi piosenkami produkowanymi przez współczesnych „artystów”.
Wyciągnęła walizkę spod łóżka i otworzyła jej wieko. Sięgnęła po bluzki ze sterty przygotowanych rzeczy i po kolei wszystko skreślała, kiedy lądowało na dnie walizki. Znalazła się tam między innymi jedna książka, mały notesik, piórnik z kolorowymi pisakami, kredkami oraz brokatami, które będą potrzebne do wykonania mapki oraz mały, biały miś. Zawsze zabierała go ze sobą, chociaż zawsze pozostawał ukryty w ciemnych, strasznych czeluściach bagażu. Czuła się z nim po prostu o wiele bezpieczniej.
Po kilku minutach była gotowa do drogi. Położyła się na łóżku, napisała smsa do Daniela, że chyba nie będzie mieć tam, w górach, zasięgu, więc to ich ostatnia pogawędka. Zadzwoniła. Idalia natychmiast się zerwała. Życzył jej dobrej podróży i kolorowych snów. Była tym taka podekscytowana, że wiedziała, iż nie ma szans, by dzisiaj zasnąć. Jednak po kilku minutach zmorzył ją sen i już nie myślała o tym, że za niecałe piętnaście godzin ruszy po jedną z wielu swoich przyszłych przygód.

- Pa, tato. Będę tęsknić – pożegnała się Idalia, stojąc przed domem. Mamy oczywiście nie było. Nie mówiła tego jednak szczerze. Cieszyła się jak dziecko na ten kilkudniowy wyjazd najlepszą przyjaciółką. Tata wcisnął jej ręki banknot dwudziestozłotowy, mrucząc przy tym, że jest on „na jakieś dobre ciastko”.
Wsiadła do samochodu rodziców Laury i zamknęła za sobą drzwi. Pani Lenartowicz odpaliła samochód i ruszyli spod podjazdu.
- Napisałaś do Daniela, że cię nie będzie ? – odezwała się Laura cicho po chwili, a Idalia przytaknęła.
Jechali kilka godzin. Dziewczyny już na samym początku jazdy ustaliły, że nie będą zbyt głośno się śmiać ani rozmawiać. Kto chciałaby przecież słuchać rozmowy dwóch nastolatek ?
- Już dojeżdżamy – zauważył tata Laury. Kilka sekund później zatrzymali się przed domem pomalowanym na fioletowo ze ślicznym, kolorowym ogródkiem.
- Boże, tu nie ma zasięgu – syknęła blondynka, na co jej ojciec odchrząknął :
- Co jak co, ale Bieszczady to piękne góry. Z zasięgiem lub bez.
- Oj, dziewczyny, wytrzymacie bez telefonu – westchnęła pani Lenartowicz.
Wszyscy wysiedli z auta, biorąc ze sobą podręczne bagaże. Rodzice przyjaciółki poszli szybciej, by zapukać do drzwi. Otworzyła im starsza pani. Miała długie, siwiejące powoli włosy i zielone, intensywne, oczy. Otulona w kolorowy szal wyszła na podwórko. Wycałowała swoją córkę oraz swojego syna, a potem ukochaną wnuczkę. Na koniec, jak przewidywała Ida, zostawiła właśnie ją. Ida była dosyć niska, ledwo sięgała metra sześćdziesięciu, a nawet babcia Laury była od niej wyższa, na szczęście tylko o kilka centymetrów.
- A więc to ty jesteś tą wspaniałą Idalią, tak ? Miło mi cię w końcu poznać.
- Panią też !
Kobieta przyjrzała jej się uważnie, ale po chwili chwyciła ją w ramiona, co było niezwykle przyjemnym i ciepłym gestem z jej strony.
- Nasze małe będą spać na poddaszu. Weronika już jest, przyjechała wczoraj. Wchodźcie, wchodźcie. Zanosi się na deszcz.
Kiedy Ida tylko przekroczyła próg, słodki zapach kwiatów lawendy utulił ją swoim płaszczem utkanym z jej płatków. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na każdej ścianie w jasnym kolorze żółtego lub niebieskiego wisiał co najmniej jeden obraz przedstawiający szkocie morze, francuskie prowincje albo wysuszone słońcem afrykańskie pustynie.
- Kto to Weronika ? – szepnęła do Laury, odciągając ją delikatnie na bok, z dala od tłumu przy drzwiach wejściowych.
- Moja kuzynka. Strasznie nadęta. Nic mi nie mówili, że ona także tutaj będzie – wyjaśniła szybko blondynka, trochę usprawiedliwiającym tonem.
Weszły po schodach, chcąc zostawić swoje rzeczy w pokoju. Idalia pociągnęła za drewnianą klamkę w kształcie bulwy prawie w tym samym momencie co osoba chcąca wyjść od wewnątrz. Wystraszyła się, odskakując do tyłu.
- O… ! Przepraszam – syknęła dziewczyna wychodząca od drugiej strony. Zdobyła się na wymuszony uśmiech odsłaniający równe, białe zęby. Miała jasną cerę, prawie jak jej kuzynka, oraz czerwone, farbowane włosy opadające kaskadami za ramiona.
Wyminęła Idalię zręcznie, pozostawiając ją w chwilowym osłupieniu.
- Widzę, że się poznałyście – mruknęła Laura, pchając drzwi. Weszły do środka.
Rozejrzały się po jasnym, pastelowym pokoiku. Miał trzy, duże okna, przez które wlewały się promienie słoneczne tłumione nadciągającymi chmurami znad wschodu. Byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że…
- Tutaj się trzy łóżka… - jęknęła Laura, opadając na jedno z nich. – Czyli nie będzie nocnych pogaduszek.
- Coś się wymyśli – pocieszyła ją Idalia, chociaż w duszy czuła, że tak nie będzie. Usiadła na łóżku obok.
- Ona jest strasznie wredna - wypowiedziała Laura, patrząc się w jakiś przedmiot na komódce po drugiej stronie pomieszczenia.
- Ile ona ma lat ?
- Jest młodsza ode mnie.
- Żartujesz ! – Idalia podniosła się nagle, a blondynka pokręciła przecząco głową.
Drzwi otworzyły się ponownie. Ujrzały w nich Weronikę, która pewnym chodem weszła do środka, poruszając zmysłowo biodrami. Było to nie do pomyślenia, że miała przynajmniej czternaście lat. Rzuciła Idzie zabójcze spojrzenie.
- Zejdź z mojego łóżka – fuknęła do niej. Szatynka natychmiast ustąpiła jej miejsca. Ruszyła do tapczanu przy oknie wychodzącym na zachód.
- Jak nowa szkoła, Weruś ? – zagadnęła lekko Laura kuzynkę, która niechętnie odwróciła głowę w jej stronę.
- Oczywiście najlepsze stopnie na półrocze z całego pierwszego roku – odparła Weronika, jakby od niechcenia. – Idalia, tak ? – Wycelowała palcem w stronę dziewczyny, a ta pokiwała głową. Mierzyły się wzrokiem przez kilka sekund.
„Rudy chomik”, przemknęło Idzie przez myśl. Uśmiechnęła się z własnej pomysłowości. „Rudy chomik” zapewne uznał, że jest to uśmiech przeznaczony dla niej, dlatego odwróciła głowę w inną stronę.
- Zmień fryzurę – zaczęła, znowu spoglądając na Idalię. Mówiła delikatnym tonem, jakby nie chciała sprawić jej przykrości. – Pogrubia twoją twarz. Nie maluj się też tak, bo wyglądasz jak…
- Powiedziała ta, co sama się maluje jak dama lekkich obyczajów – mruknęła pod nosem Laura.
Weronika rzuciła jej lodowate spojrzenie pełne nienawiści.
- O matko ! – krzyknęła blondynka, wstając tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. Musiała przytrzymać się regału z zakurzonymi książkami o taternictwie. – Zostawiłam apteczkę w samochodzie. I aparat. Iduś, pójdziesz po nie ? Za chwilę do ciebie dołączę.
Idalia bez słowa opuściła dwie dziewczyny. Była niezwykle wdzięczna Laurze za wymyśloną historyjkę o nieprzyniesionych rzeczach. Postanowiła zaczekać na przyjaciółkę pod uchylonymi drzwiami. Wybrało najdogodniejsze miejsce – takie, w którym jest dosyć ciemno, by nie było jej widać, ale też równie dobrze wszystko słychać.
- Nie pozwalaj sobie za wiele, wszystko i tak zwróci się przeciwko tobie – syknęła przyjaciółka do rudej kuzynki. Trzy sekundy później Laura chwyciła ją za rękę i pociągnęła na dół.
- Nie chcę z nią dziś jeść - jęknęła Ida, wychodząc na dwór.
- Daj mi dwie minuty. – Laura wróciła się, żeby wejść do kuchni mieszczącej się na parterze. – Jak coś to boli cię głowa – poinformowała ją chwilę później. – Możemy zjeść kolację tutaj.
- Dzięki…
Nie było nic fajniejszego od kolacji z przyjaciółką na werandzie bieszczadzkiego domu, kiedy robiło się już chłodno, a z chmur powoli zaczynał kropić deszcz. Śmiały się praktycznie przez cały czas, z małymi przerwami na kolejne kęsy jedzenia. Przez cały wieczór wymyślały najróżniejsze sposoby na pozbycie się Weronika z domu, mocno wierząc w to, że przez kilka dni uda się je zrealizować, nawet jeśli były całkowicie nierealne.
Weronika położyła się jako ostatnia. Zanim to jednak uczyniła, szydziła z Idalii i jej „chłopaka”, którym miał być Daniel, ponieważ, kiedy tylko udało się złapać chociaż niewielki zasięg, pisali do siebie wiadomości, opisując co ciekawego dzisiaj robili. Daniel, podobnie jak Laura, bardzo uśmiali się z „rudego chomika”.
Idalia, kładąc głowę na poduszkę, poczuła, że ten dzień był wspaniały. Nigdy tego nie robiła, ale tym razem podziękowała Bogu za to, iż mogła go przeżyć. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

- Dziewczyny, szybciej, spóźnimy się.
- Nie możemy, Weronika zajęła łazienkę – odparła Laura, opierając się o ścianę.
Babcia blondynki zapukała do drzwi. W odpowiedzi usłyszeli zduszone „zajęte”. Kobieta powtórzyła czynność. Szczęknął metalowy zamek i sekundę później z pomieszczenia wyszła Weronika z mocno wymalowanymi oczyma.
- O nie, moja panno – mruknęła złowrogo babcia. – Tak do kościoła nie pójdziemy…
Wzięła wnuczkę za rękę i zaprowadziła do kuchni, pozwalając tym samy Idzie i Laurze na wejście do toalety.
- Pamiętasz, jak wczoraj przez przypadek dostałam od ciebie plecakiem w brzuch ? – spytała Laura, a Idalia kiwnęła głową na znak, że pamięta.
Przyjaciółka podniosła do góry kawałek białej, zwiewnej bluzki, odsłaniając tym samym kolorowego siniaka na wysokości żołądka, ciągnącego się aż po jelita. Ida zakryła gwałtownie usta ręką.
- Wygląda tak, jakby ktoś cię pobił – stwierdziła po chwili, przyglądając się śladowi na ciele Laury.
- Właśnie – zgodziła się tamta i chwyciła się ramienia szatynki. Znowu zakręciło jej się w głowie. – Dlatego proszę cię, nie mów nic rodzicom…
- Spokojnie. – Idalia uśmiechnęła się do niej i otworzyła drzwi. – Chodź, czekają na nas.
Minęła ja Weronika, szyderczo zaglądając im w oczy.
Kościół był mały, drewniany, u stóp jednej z bieszczadzkich gór. Miał ładne detale, szklane witraże, przez które połyskiwały w blasku kwietniowego słońca; po wczorajszej niepogodzie nie było śladu. Wyjątkowo dzisiaj żadna ławka nie została niezapełniona. Ksiądz szybko poświęcił przyniesione do niego wiklinowe koszyczki, by rodziny mogły się sobą nacieszyć.
- Idalio. – Dziewczyna usłyszała głos mamy Laury w swoim uchu. – Nie wiem, czy dziewczyny już ci opowiadały, ale w każdą Wielką Sobotę, a właściwie jej wieczorną porą, robimy ognisko na pobliskiej polanie – wytłumaczyła kobieta, a Ida uśmiechnęła się na tę wiadomość.
- Świetnie ! Uwielbiam ogniska – oznajmiła.
Niecałe dwie godziny później Laura wyniosła na domową werandę wielką kartkę papieru, a Idalia szła za nią, trzymając w rękach masę kredek oraz pisaków. Rozłożyły to wszystko na ogromnym stole i zabrały się do pracy, najpierw omawiając swoje plany na wykonanie mapki.
- Jakie tło ? Może pomarańczowe ? – zaproponowała Laura.
- Albo żółte… - podrzuciła druga.
- Myślę, że żółte jest odpowiednie – zgodziła się blondynka i zaczęła szukać kredki w tym kolorze. Kilka szybkich ruchów i biała kartka stała się żółta.
Idalia sięgnęła po ich zdjęcie, wygrzebując je spod sterty obrazków wyciętych uprzednio z gazet.
- Na środek – powiedziała, a Laura skinęła głową, podając jej klej.
Z każdą minutą elementów przybywało. Zdjęcia, śmieszne podpisy, kwiatki, motylki, serduszka, ważne daty. Bawiły się przy tym znakomicie i szybko skończyły. Dzieło prezentowało się wspaniale, przerosło ich oczekiwania. Pozostał tylko jeden problem – nie wiedziały, która z nich stanie się jego posiadaczką. Po kilku burzliwych dyskusjach zdecydowały, że pozostawią je tutaj, w Bieszczadach, by ktoś, kto będzie na szlaku i przypadkowo je znajdzie, zastanowił się nad dwoma przyjaciółkami oraz ich niezwykłą historią.

Laura wcisnęła paczkę kruchych ciasteczek do ogromnego kosza i przykryła go kocem w szkocką kratkę. Idalia pokiwała karcąco palcem wskazującym, wybuchając serdecznym śmiechem. Zaczynało się już powoli ściemniać, nadszedł zatem czas na ognisko. Weronika przygotowała kilka latarek, które teraz czekały na stole na zabranie ich do rąk. Rodzice blondynki zeszli po schodach.
- Gotowe ? – zapytał jej tata, przemiły pan Janek. – To w drogę…
Wszyscy opuścili dom w wesołych nastrojach, a Weronika, jako ostatnia, zgasiła światło, zostawiając tym samym domostwo spowite w lekkim mroku. Skierowali się na lewo, idąc żwirowym poboczem. Idalia dokładnie poczuła małe, ostre pocałunki kamyczków pod podeszwami swoich cienkich trampek. Szli przez około dziesięć minut, a z każdą sekundą podziwiali zachodzące coraz niżej słońce wraz z towarzyszącymi mu szkarłatnymi chmurami.
- To tutaj – rozległ się głos, a każdy przystanął.
Polana, już częściowo zakryta ciemnością, była ogromna. Trawa miękka, uginała się pod stopami. Laura rzuciła drewno, które niosła, obok wyżłobionego w ziemi paleniska , a Ida rozłożyła nieopodal koc. Pan Janek rzucił się, by rozpalić ogień. Mama Laury zaczęła wyciągać z koszyka naszykowane jedzenie, w tym kilka lasek kiełbasy, chleb i ziemniaki.
Dziewczyny przysiadły się do babci, czekając aż miejsce to wypełni ciepłe światło, rozpraszając mrok oraz strach, które powoli zaczęły się w nich gromadzić. Kobieta jednak poleciła im przygotowanie jedzenia, więc w czasie czekania na iskry wydostające się spod drewna, nacinały kiełbasy i wkładały na znalezione, długie patyki. Po chwili wsadziły je do ognia, a mięso zaczęło przyjemnie skwierczeć.
- Dlaczego nie jesz ? – zagadnęła Idalia Laurę, która dziabała widelcem w swoim kawałku kiełbasy.
- Nie jestem głodna – odparła ona, chwytając Idę za ramię, kiedy chciała się odwrócić. – Chodź, pokażę ci coś.
Pociągnęła Idę, zostawiając rodzinę w tyle.
- Zawsze tutaj przychodziłam, gdy byłam mała – wyjaśniła Laura i położyła się na ziemi. Ręką pokazała, żeby Idalia uczyniła to samo. Dziewczyna, zanurzając się w dużej trawie, poczuła, jak źdźbła gilgotają jej plecy oraz ramiona.
- Ładnie tutaj – stwierdziła, zamykając oczy i wsłuchując się w ciszę.
- Wiem – odpowiedziała blondynka melodyjnym głosem. Idalia zbierała się w sobie, aby wypowiedzieć słowa od paru tygodni leżące jej na sercu.
Leżały tak przez kilka minut w ciszy, obserwując gwiezdne pole wiszące nad nimi.
- Jeśli wiesz, że tu jest ładnie – zaczęła powoli – to wiesz też może, że…
- Wiem – przerwała jej Laura. – Od samego początku. Nie wiem tylko, dlaczego mi tego jeszcze nie powiedziałaś. Zamierzasz mu powiedzieć, że ci się podoba ?
Idalii nie zdziwiło to pytanie. Wiedziała, że Laura potrafi odgadnąć wszystko.
- Myślałam o dniu zakończenia roku szkolnego – wyznała, wspominając twarz Daniela.
- Dobry pomysł – pochwaliła ją Laura. – Tylko jednego nie rozumiem.
- Tak ?
- Dlaczego akurat on ?
Szatynka westchnęła ciężko i przewróciła się na lewy bok w taki sposób, by nie widzieć twarzy przyjaciółki.
Dlaczego ?
Przypomniała sobie jego uśmiech, oczy, głos. Uśmiechnęła się na samą myśl.
- Świetnie się dogadujemy. On jest taki miły, mądry, kochany. Umie matematykę i pisze wiersze… - wyjaśniła Ida, nie wierząc w to, że właśnie powiedziała to na głos.
- Naprawdę nic wspólnego nie ma to z faktem, że jest łudząco podobny do twojego zmarłego kolegi ?
- Nie, nie ma. Nic a nic.
- Księżyc jasno świeci, popatrz – zauważyła Laura, podnosząc rękę do góry. Ida uniosła głowę i zobaczyła, jak koleżanka rysuje jakiś kształt na niebie. Wolała nie pytać, co to znaczy.
Tarcza nieznajomego mocno lśniła, wyróżniając się bardzo na tle burego nieba. Obok niego jaśniały panny, rozpraszając ciemność. Wspólnie tańczyli, odgrywali swoje codzienne przedstawienie dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu jeszcze nie spali, tylko właśnie ich podziwiali. Dopiero za kilka godzin padną zmęczeni, uciekając przed złotymi promieniami, oczekując człowieczych braw.
- Laura, wiesz jak cię kocham, prawda ?
- Co chcesz ? – fuknęła blondynka.
- Proszę, pójdź na badania…
- Jak będę musiała. Poza tym koniec roku za prawie sześć tygodni, zastanawiałaś się już co mu wtedy powiesz ? – zmieniła temat.
- Tak, raczej już wiem – odparła Ida machinalnie.
- A myślisz, że on też… ?
- Nie, raczej nie.
Dziewczyna spojrzała jeszcze raz w niebo.
- Świat tych gwiazd jest taki tajemniczy… - szepnęła Laura, zamykając oczy na chwilę.
- Nie bardziej niż ludzki.
Cisza.
- Nie muszę iść się badać, ja wiem na co choruję – odezwała się nagle blondynka. – Mam anemię, nic specjalnego.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Uznałabyś mnie za słabą. Nie chciałam tego.
- Głupia jesteś – stwierdziła Ida. – Wcale nie. A gdybym nagle zachorowała na raka, odwróciłabyś się ode mnie ?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Widzisz, ja też. Możesz mi mówić wszystko.
Laura westchnęła ciężko.
- Jesteś starsza ode mnie, dla ciebie sprawy dla mnie ważne są błahe – usprawiedliwiła się blondynka.
- Wcale nie. Nie traktuję cię z wyższością. Wydaje mi się, że jesteś w takim samym wieku jak ja…
- Miło. Wracamy już ?
Obie podniosły się z ziemi. Laurze zakręciło się w głowie, więc Idalia podtrzymała ją. Wyruszyły w powrotną drogę ze świata gwiazd do kraju ludzi.

Rozdział V

10 lutego
W końcu po męczących miesiącach koniec ze szkołą mamy wolne. Niby na dwa tygodnie, ale to i tak strasznie dużo, a ja bardzo się z tego cieszę. Mam już dosyć fizyki z Ambroziak orz matematyki z panią Cichą. Na cudowne czternaście dni uwolnię się od kilku kujonów z mojej klasy oraz prześmiewców, którzy myślą, że są naprawdę fajni, kiedy wyśmiewają się z innych.
Laura wczoraj mnie odwiedziła. Stwierdziłyśmy, że te ferie będą zupełnie inne, lepsze od pozostałych, bo spędzimy je razem, na samych przyjemnych rzeczach. Będą niezapomniane.
Maluję paznokcie na czerwono. Dawno nie czułam się tak nabuzowana pozytywną energią.
Słucham radia, mówią o moim województwie w wiadomościach. Chyba napiszę do nich maila, może będę miała takie szczęście, że przeczytają go na antenie ? Mam nadzieję…
Myślałam dzisiaj w nocy o Nim.
Jacek…
Jaki on był ? Kochany, najmilszy, najlepszy. Tęsknię ze nim potwornie. Za jego głosem, który łagodnie do mnie mówił – „No chodź, Dalio, chodź!”, a kiedy często wypłakiwałam mu się na ramieniu mówił tak – „Dalio, masz jesteś silną dziewczyną i musisz tę siłę wykorzystywać, słyszysz ?”.
On jedyny zwracał się do mnie nie jako do Idalii czy Idy, ale jako Dalii. Dla niego byłam kwiatem, a Jacuś był dla mnie bratem.

14 lutego
Walentynki. Kolejne spędzone samotnie. No, nie do końca, jednak Laury nie można uznać za moją drugą połówkę.
Udałyśmy się do kawiarni. W każdym kącie zakochani, okropne uczucie, kiedy jest się samym. Trzeba chyba w końcu kogoś znaleźć, a nie siedzieć i użalać się nad sobą. W każdym razie zamówiłyśmy ogromne ciastka z różowym lukrem i w trzy minuty (tak, trochę przesadzam) już zniknęły. Musimy kiedyś takie upiec, na pewno będzie zabawnie.
Resztę popołudnia spędziłyśmy w księgarniach i antykwariatach, podziwiając najnowsze oraz najstarsze książki. Żałowałam trochę, że wszystko wydałam na ubrania kilka dni temu, bo z pewnością stałabym się posiadaczką kilku tomów niezwykłych tomów, które tam się znajdowały.

20 lutego
Laura wyciągnęła mnie do teatru. Podobało mi się. Zwłaszcza, jak aktorzy operowali głosem. Głos ludzki to taki niesamowity dar.

23 lutego
Za chwilę do szkoły. Nie chcę. Jest dobrze teraz, potem już tak dobrze nie będzie. Czuję to pod skórą. Ale i tak żyje się cudnie. Coś myślę, że dzięki pogodzeniu się z Laurą, w klasie przez siedem godzin dziennie będzie lepiej, łatwiej. Nawet każda godzina spędzona z Ambroziak nie będzie taka straszna, a teraz będę miała też komu opowiedzieć o kłopotach w domu. Nie wiem dlaczego, jednak nagle stałam się szczęśliwą osobą… To chyba dzięki temu, że mam przyjaciółkę. W końcu prawdziwą.
Laura to niezwykła postać, chociaż ludzie zarzucają jej wiele złego. Opowiadała mi o tym. Mówią o niej, że jest pustą dziewczynką, ponieważ ma taką niesamowitą urodę. Ale oni się mylą, Laura co roku od czasów podstawówki miała świadectwo z czerwonym paskiem, a na dodatek zna biegle aż trzy języki, których zdążyła się nauczyć przez swoje piętnastoletnie życie – angielski, włoski, niemiecki. Uwielbiam też jedną z jej zalet – można z nią pogadać o wszystkim.

W poniedziałek po feriach Idalia nie miała żadnych trudności z zerwaniem się z łóżka o godzinie szóstej. Szybko wykonała poranną toaletę i wyszła do szkoły. Przybyła grubo przed czasem, co zazwyczaj się nie zdarza. Pod klasą chemiczną stało już kilkoro uczniów z jej klasy, w tym Kaśka, która natychmiast do niej podbiegła.
- Patrz, jakiś nowy – mruknęła jej do ucha, wyprowadzając Idę z krainy wiecznych rozmyślań. Pokazała na kogoś palcem wskazującym.
Roztargniona dziewczyna spojrzała w innym kierunku, niż wskazała jej koleżanka.
Podskoczyła niewysoko z wrażenia, kiedy w tym samym momencie ciało przeszył ogromny dreszcz, a serce niebezpiecznie przyspieszyło, obijając się niebezpiecznie o komórki jej organizmu.
- Jezusie – jęknęła, przygrywając swoją dolną wargę. Kaśka nie usłyszała tego, ponieważ była zajęta żywiołowym opowiadaniem komu tylko chciał o kolejnym obiekcie westchnień, który obecnością zaszczycił ich klasę.
Wysoki chłopak, blondyn o ciemnych, czekoladowych oczach, stał naprzeciwko sali do chemii. Błądził zagubionym wzrokiem po korytarzu, kręcąc głową, aby sprawić, że kędzierzawe włosy ułożą się, a nie pozostały w nieładzie.
- On będzie z nami chodził, prawda ? – zapytała jedna z dziewczyn, a Kasia przytaknęła, promieniejąc coraz bardziej ze szczęścia.
Ida stwierdziła, że za parę minut zemdleje.
- No pięknie – skwitowała, tylko z wiadomego dla siebie powodu, pod nosem. – Będzie ciekawie…
Kaśka odwróciła się.
- Co ty tam mruczysz ?
- Nie umiem chemii – odparła Idalia po kilku sekundach pustki w głowie.
Szatynka nie przepadała za panią od chemii, która ledwo wystawała zza biurka nauczycielskiego. Miała ciemne włosy, krótko ścięte, gdzieniegdzie poprzetykane pojedynczą siwizną. Zawsze ubrana w sukienki i pasujące do nich długie kardigany kobieta ta była naprawdę zimna oraz oschła. Nie była idealną kopią pani od fizyki, ale była jej bardzo bliska.
Idalia usiadła w trzeciej ławce pod oknem, a nowy kolega – tuż za nią. Zaczęła panikować , ale postanowiła nie mówić nikomu, że chłopak, którego widzi pierwszy raz w życiu, obudził w niej dawne wspomnienia.
- Kino ! – krzyknęła nauczycielka ostro, stojąc przed ławką Idalii.
Zaskoczona dziewczyna poderwała wzrok znad zeszytu.
- Tak ?
- Dlaczego nie słuchasz ? Zaczęła się już lekcja !
- Słucham, słucham. Musiałam coś sprawdzić, by lepiej zrozumieć pani wykład…
- Trzeba było uczyć się w domu !
Chemiczka odwróciła się na pięcie, obchodząc całą salę. Wróciła na swoje miejsce, przy stoliku z różnymi rodzaju substancjami, które zamierzała wykorzystać w następnym doświadczeniu.
Kaśka przesunęła w stronę Idy zeszyt, kiedy kobieta odwróciła się, żeby napisać coś na tablicy białą, kruchą kredą. Ida spróbowała odczytać wiadomość szybko nabazgraną dobrze zaostrzonym ołówkiem, co było trudne do zrobienia, ponieważ znajoma pisała jak kura pazurem.
- Nie ! – syknęła cicho do ucha przyjaciółki, obserwując przebiegającą reakcję chemiczną.
- Kino ! – Usłyszała kolejny krzyk uderzający w jej osobę dobiegający spod tablicy.
- Tak ? – odparła, delikatnie unosząc prawą brew do góry.
- Dlaczego nie piszesz ?
- Już…
- Masz pisać ! – przerwała jej chemiczka
- … Napisałam…
- Dostajesz uwagę za niewypełnianie poleceń nauczyciela !
- Dobra – mruknęła Id zrezygnowanie.
Kobieta podeszła do klasowego dziennika. Otworzyła go gdzieś w połowie, powoli przesuwała karty na lewo, by dojść do numeru dziewiątego.
- Proszę pani ! – odezwał się głos, którego do tej pory nie znała. Był stanowczy oraz pewny.
Nauczycielka podniosła wzrok, ściągając okulary z nosa jednym ruchem.
- O ! – wykrzyknęła nagle po kilku sekundach intensywnego wpatrywania się w jakiś punkt w sali. – Posłuchajmy, co nasz najnowszy nabytek, niejaki – tutaj ponownie nałożyła okulary i popatrzyła na listę osób w klasie Ib umieszczoną na lewej zakładce dziennika – pan Zagórski !
- Mogę potwierdzić, że Idalia ma całą notatkę, ponieważ pisała równocześnie z panią.
Cała klasa odwróciła ku niemu głowy, oprócz jednej osoby, która skuliła się, by nie było widać jak bardzo się zaczerwieniła i myślała tylko „Boże, on zna moje imię!”

- Cześć, jestem Daniel.
Dziewczyna gwałtownie odwróciła się od okna. Nowy chłopak w klasie, a zarazem jej wybawca, stał przed nią i uśmiechał się promiennie.
- Idalia.
Podali sobie ręce. Ida przełknęła nerwowo ślinę.
- Dzięki za uratowanie mnie na chemii – powiedziała szybko, bo nie chciała, by między nimi zapadła niezręczna cisza. Była to też pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy.
- Nie ma za co. Odniosłem wrażenie, że dzisiaj masz gorszy dzień i nie chciałem, by coś go jeszcze bardziej popsuło – odparł Daniel natychmiast.
- Skąd wiedziałeś ? – spytała Idalia, jednocześnie zadziwiona jak wystraszona spostrzegawczości chłopaka.
- Przeczucie – mruknął, podpierając się o parapet.
Roześmiali się. Dziewczyna wpatrywała się w ciemne oczy Daniela. Budził w niej lęk, ale bardzo chciała go poznać bliżej.
- Podoba ci się tu ? –zagadnęła.
- Klasa jest chyba całkiem fajna, nauczyciele tacy sobie, ale raczej tak – wypowiedział blondyn, chowając dłonie do kieszeni bluzy. – Czegoś tu jednak brakuje.
- Skąd przyjechałeś ?
- Włóczyliśmy się po świecie z rodzicami, wcześniej mieszkaliśmy w Bergamo.
- Światowy chłopak. Też lubię jeździć po świecie – stwierdziła Idalia, zaskoczona tym, z jaką łatwością przebiega ich rozmowa.
Zadzwonił dzwonek obwieszczający kolejną lekcję, tym razem język polski. Ida mruknęła coś, że musi iść. Porwała swoje rzeczy i wpadła do klasy. Pod ławką napisała szybko wiadomość do Laury. Niczego tak bardzo nie potrzebowała jak właśnie rozmowy z nią. Natychmiast.

Znowu nie zastała nikogo, kiedy wróciła do domu. Nie zdziwiła się. Włączyła radio, miała jeszcze chwilę czasu, aż przyjdzie do niej Laura. Odgrzała sobie zupę ogórkową, zaniosła ją do pokoju i pogrążyła się w lekturze kolorowego czasopisma.
- Jestem ! – Laura wpadła do pokoju przyjaciółki, a ta natychmiast zerwała się z łóżka.
- Boże, jak ty wyglądasz ! – wrzasnęła Idalia, podbiegając do niej. Chwyciła ją za ręce.
Laura była blada jak ściana, Ida takiego odcieniu skóry jeszcze nigdy nie widziała. Na dłoniach miała mnóstwo małych, zielono – żółtych siniaków.
- Co się stało ? – spytała szybko Ida, prowadząc dziewczynę przez całe pomieszczenie, aby usiadła na łóżku.
- Ta twoja drobna uwaga o tym, jak wyglądam, odrobinę mnie zabolała – wyznała cicho blondynka.
Dziewczyna ściągnęła powoli lekką kurtkę; jak na początek marca było dosyć ciepło.
- Miałam wczoraj kilka małych wypadków na wf’ie, nic specjalnego – wytłumaczyła cicho. – Nauczycielka dobrała mnie w parę z najostrzejszą laską w szkole, nic dziwnego, że mi się trochę dostało. Nic specjalnego – powtórzyła.
Laura wzruszyła ramionami, jednak Idalia nie była przekonana. Spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem.
- Powinnaś więcej jeść. Wyglądasz jak śmierć – poradziła jej Ida.
- Czyli jak zawsze. Naprawdę, nie musisz się o mnie martwić.
- Pójdź chociaż do lekarza, proszę – zaproponowała Laurze, poprawiając mały wisiorek na szyi, srebrną parasolkę. – Nie chcę, żebyś na coś zachorowała.
Usta Laury stały się jedną, cienką linią na jej twarzy.
- Słuchaj, spokojnie. Po pierwsze, jestem całkowicie zdrowa, po drugie, nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o mnie, tylko o tobie. – Laura poprawiła się na łóżku, ułożyła zieloną kurteczkę na kolanach. – Opowiadaj, co się stało.
Idalia wyjaśniła, jak potraktowała ją chemiczka. Nie powiedziała jednak, kto uratował ją z opresji przed niezasłużoną uwagą. Mówiła szybko i płynnie, rzucając różnymi epitetami w stronę nauczycielki.
- Powinnaś zostać dziennikarką – przerwała jej Laura, bawiąc się zamkiem od bluzy z kapturem. – Po to mnie tutaj sprowadziłaś ?
- Nie – wypowiedziała Ida w końcu. – W klasie jest nowy chłopak.
- Ha ! Podoba ci się !
- Nie ! – zaprzeczyła Ida natychmiast. – Jednak tak. Nie ! Nie wiem… - odparła zrezygnowana i padła na łóżko. – Czekaj, mówiłaś, że powinnam zostać dziennikarką ?
- Tak, masz gadane, może ci się przydać.
- Wiesz, myślałam nawet o dziennikarstwie…
- Wróćmy do tematu – upomniała ją Laura, widząc, jak się rozmarzyła. – Podoba ci się ?
- Nie wiem.
- Więc co to za problem ? Jak ma na imię ten twój kochaś ?
- Daniel – rzuciła Idalia, przywracając z pamięci obraz chłopaka. – Pasuje do niego.
- Dobrze, to już wyjaśniłyśmy. Dlaczego jest taki wyjątkowy ?
Idalia nagle spoważniała, usiadła i wyprostowała się, poprawiając włosy.
- Jest dokładnie taki sam jak Jacek – wyznała w końcu łamliwym głosem, bo łzy napłynęły jej do oczu.
- Ten twój przyjaciel, który zginął w pożarze ?
- Najlepszy ! – prychnęła dziewczyna z pogardą.
- Czekaj, on żyje ? – Źrenice Laury zrobiły się tak wielkie jak pięciozłotówki.
- Pewnie, żyje ! Na pewno ! Chyba znasz odpowiedź. Nie wiem tylko, jak wytłumaczyć sobie tę rewelację, że pan Daniel wygląda tak samo jak Jacek ! Ma jego włosy, jego oczy, jego uśmiech i prawie jego głos. Myśli nawet tak jak on myślał… - wyrzuciła z siebie potok słów, czując, że z każdym napięcie spada coraz mniej.
- Skąd wiesz ? – spytała zaskoczona Laura.
- Do jego dziwności można zaliczyć to, że znał moje imię, chociaż nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą. Wiedział, iż jestem smutna. Wstawił się też za mną na chemii…
Blondynka zamyśliła się na chwilę. Wyjrzała za okno, spojrzała na wystraszoną przyjaciółkę, poprawiła wdzięcznie układające się pasma na swojej głowie.
- Niezły jest – mruknęła, spoglądając z zaciśniętymi wargami na swoje butelkowe trampki. – Współczuję ci.
- A było już tak dobrze…
Idalia wstała i zaczęła chodzić po pokoju, nie wiedząc, co powinna o Danielu myśleć. Bardzo nie chciała, żeby przeszłość zaabsorbowała ją tak bardzo, by nie była w stanie martwić się o przyszłość.
- Podoba ci się – powtórzyła Laura nagle, oskarżycielsko celując palcem w znajomą.
- Nie ! – zaprzeczyła tamta, jednak nie wiedziała, co tak naprawdę powinna powiedzieć.
Laura zaczęła przerzucać kartki powieści, która leżała na nocnej szafce. Zaintrygowała ją pstrokata okładka.
- Co robisz na święta ? – zapytała, odkładając książkę na swoje miejsce.
- Dopiero przyszłam po feriach do szkoły, czego ty ode mnie wymagasz ?
- Tylko pytam – usprawiedliwiła się tamta.
- Chyba zostaję w domu, niestety. Czyli jak zawsze, w sumie… - westchnęła Idalia cicho.
- My jedziemy z rodzicami w góry. Może chciałabyś pojechać z nami ?
Idalia poderwała się na tę niespodziewaną wiadomość. Ożywiła się.
- Naprawdę? Mogłabym ?
- No jasne. Wiem, jak bardzo nie lubisz świąt ze swoją rodziną.
- Już nie mogę się doczekać tych ferii wiosennych. Będzie wspaniale, zobaczysz !
Kiedy Laura opuściła mieszkanie Idy, ta wybrała w swojej komórce numer do taty. Wolała porozmawiać z nim o wiele bardziej niż z mamą. Prawdopodobnie jako jedyny z rodziny wiedział, jak bardzo nie lubi spędzać z nimi czasu. Odebrał natychmiast. Dziewczyna poinformowała go o planach przyjaciółki, a on – ku jej ogromnemu zdziwieniu – zgodził się na wyjazd od razu.
Zadowolona położyła się na łóżku i wzięła kilka głębokich wdechów, zastanawiając się nad dzisiejszym dniem.
Była trochę smutna – z jednej strony nie wiedziała, co ją czeka – ale była też szczęśliwa. Czuła głęboko w duchu, że będzie dobrze i wszystko się ułoży.

Rozdział IV

Nowy rok rozpoczął się spokojnie. Nie odbyła się żadna kłótnia z mamą, a Idalia była zadowolona z tego, jak po świętach przywitano ją w szkole. Wszystko wychodziło na prostą. Wszystko, oczywiście oprócz jednego, małego szczegółu.

Tella : Lauro, przepraszam Cię mocno. Z całego serca. Wszystko wytłumaczę Ci na spokojnie, jeśli tylko dasz mi szansę dojść do głosu. Przepraszam…

Laura. To ona była sprawczynią coraz większego smutku w głowie Idy rodzącego się z każdym dniem. Nie umiała poradzić sobie z uczuciem, które towarzyszyło jej od pamiętnego spotkania. Wiedziała, że to była jej wina. Cały czas myślała tylko o tym, czy nic bardziej poważnego jej się nie stało. Pisała cały czas do niej na czacie, jednak nie dostawała żadnej odpowiedzi.

2 stycznia
Jakiś tam rok, już nie wiem. Wmuszam w siebie kolejne kawałki czekolady, wpycham je praktycznie garściami do buzi. Dobrze mi tak. Czekolada jest dobra. Potrzebuję jej. Nic mnie teraz nie uratuje.
Marcin zrobił dzisiaj kawał polonistce. Niewielki żarcik. Prawie go wyrzucili, tak się kobieta wściekła, chociaż nie było o co.
Przestań wyć.

- Jezu, ona mnie kocha ! Ona mnie kocha. KOCHA, rozumiecie ?! – krzyczała Kaśka wniebogłosy, biegając po szkolnym korytarzu w każdą możliwą stronę i pokazując kolejnym osobom, które chciały, swoją kartkówkę z fizyki. – Dała mi czwórkę, dała mi czwórkę.
Ocena dobra z całą pewnością była najwyższą od kilku szkolnych lat. Pani Ambroziak, wspomniana nauczycielka, nie należała do typu łagodnych ludzi, którzy dobre oceny dają za nic. Była niesamowicie surowa oraz wymagająca.
- Spokojnie, bo się zmęczysz – przystopowała ją Idalia.
- To nieważne. Ważne, że mam czwórkę z fizyki !
- Nie rozumiem twojego entuzjazmu – odezwał się sceptycznie Bartek Nasta. W swojej dłoni trzymał małą karteczkę, a w jej górnym, prawym rogu, widniało tłuste „dst”.
- No, nie wierzę – mruknęła Ida.
- Słyszałem. Nic dziwnego, jeśli się z czegoś leci na samych dwójach… wycedził Bartek spokojnie, poprawiając spadające mu z nosa okulary.
- Mam to, co lubię. Koniec tematu – ucięła szybko Ida i wspięła się po schodach na ostatnie piętro. Zbliżał się oczekiwany czas ulubionej przez wszystkich uczniów lekcji geografii z panią Gąską.
- Też masz wrażenie, że on – Kaśka pokazała głową na kolegę – dostał pod choinkę rózgę ?
Obie roześmiały się.
- Możliwe.
Poświąteczna lekcja geografii minęła dosyć spokojnie. Nauczycielka dała im do wykonania pracę samodzielną. Polegała na powtórzeniu wiadomości o florze i faunie Australijskich wybrzeży.
Dwie godziny tygodniowo nauki o świecie wystarczyły, by na dobre wyplenić pozostałe znaki o rywalizacji międzyszkolnej. Tylko wtedy można było się pośmiać, a nie być za to ukaranym. To właśnie śmiech był tym, czego Idzie brakowało teraz najbardziej.
- Idalio, dlaczego ty w siebie nie wierzysz ? – zapytała pani Gąska, biorąc do ręki jej kartkę zapisaną w całości drobnym pismem.
- Ona jest ateistką – podrzucił jakiś chłopak.
- Ateiści ateistami, ale z geografii jest dobra – stwierdziła nauczycielka, a Idalia spąsowiała, spuszczając głowę.
Zrobiło jej się tak bardzo miło, że do końca lekcji była zadowolą i cieszyła się ze wszystkiego. Od ponad roku nikt jej za nim nie pochwalił.

3 stycznia
Gąska mnie pochwaliła. Do ostatniego dzwonka miałam zaróżowione policzki i wpatrywałam się w czubki własnych butów. Niecodziennie dostaję od kogoś takie naprawdę miłe, szczere słowa uznania.
Kaśka dostała czwórkę z fizyki i cieszy się jak małe dziecko. Zazdroszczę jej. Bardzo. Muszę się wziąć za naukę, inaczej będzie naprawdę kiepsko.
Matka obrzuciła mnie dzisiaj jakimś posępnym spojrzeniem, lepsze to niż nic. Od kilku dni ciągle się nie odzywa. Skąd wiem ? Miała aż DWA dni wolnego, co można uznać za prawdziwy cud.
La, la, la, la, wydaje mi się albo jest coraz lepiej. Naprawdę.

5 stycznia
Pierwszy weekend nowego roku nadszedł dosyć szybko. To jutro. Kolejna spotkanie z zupełnie nieznaną mi osobą. Nie boję się, wręcz przeciwnie. Ciekawa jestem, jaka jest ta kobieta. Laura. Kolejna Laura. Nie wiem dlaczego, ale strasznie podoba mi się to imię. Gdybym w tym roku miała bierzmowanie, zapewne bym je wzięła. Nie, musiałam je mieć w zeszłym i niestety wybrałam jakąś Marię.
Maria to takie pospolite imię.
Idalia Julia Maria Kino.
Nie, czasem naprawdę bywało lepiej. Muszę podziękować rodzicom za to, że nazwali mnie Idalią. Jedyna rzecz, jaka im się w życiu udała. Dobór idealnego imienia, chociaż serio dziwnego.
Śnieg trochę stopniał. Dobrze. Wiosna idzie. Ubiorę się na zielono.

6 stycznia
To już dzisiaj. Boję się. Ręce mi się pocą. Cholera.

Idalia jeszcze raz sprawdziła, czy wzięła ze sobą żółty notesik. Byłoby to kompletnie bez sensu, gdyby go ze sobą nie wzięła.
W powietrzu nie czuło się już zapachu świąt ani tego radosnego oczekiwania. Teraz każdy się spieszył, nie było już żadnej refleksji, wszyscy zapomnieli o Świętym Mikołaju, prezentach, nikt nie przejmował się już wyglądem krajobrazu, kolejny raz spowitego lekkim śniegiem, co z całą pewnością powinno się przypisać zawsze niezawodnej Matce Naturze.
Ida zwolniła kroku, zamyślając się. Nie chciała się spotkać z tą kobietą tylko z jednego powodu. Dlatego, że miała na imię Laura, a na każde, nawet najmniejsze, wspomnienie koleżanki z Internetu chciało jej się płakać.
Zatrzymała się pod kawiarenką „Luna”, gdzieś w centrum miasta. Pchnęła drzwi. Wystrój był naprawdę imponujący. Fioletowe ściany, gwiazdy zwisające z sufitu. To było coś. Dziewczyna wybrała miejsce w rogu, gdzie była zasłonięta przez ogromne kwiaty posypane srebrnym, mieniącym się pyłem. Na drewniany stoliku przykrytym miłym w dotyku materiałem leżały zwinięte w rulonik błękitne serwetki i świeczniki w kształcie złotych słońc. Wszystko zaskakująco pasowało do siebie oraz wzajemnie uzupełniało.
Kilka minut później otworzyły się drzwi. Ida nie sądziła, by przyszła pani Laura, bo do umówionego spotkania miały jeszcze trochę czasu. Właściwie nie wiedziała, ile ta osoba ma lat, ale dla bezpieczeństwa wolała zwracać się do niej per „pani”.
- Dziękuję – mruknęła do kelnerki, która przyniosła Idalii zamówioną herbatę z cytryną. Pomieszała ją kilka razy, dosypawszy doń cukru. Wypiła kilka łyczków. Po całym jej ciele rozeszło się rozkoszne uczucie ciepła.
Nie trwało ono jednak zbyt długo, bo naprzeciwko jej pojawiła się osoba, jakiej nigdy by się tam nie spodziewała.
- Laura ? – wydusiła Ida, prawie dławiąc się herbatą.
Ale Laura tylko wydęła swoje idealne usta, posłała Idalii zimne spojrzenie, odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki na drugi koniec sali.
- Laura, czekaj! – krzyknęła za nią dziewczyna, zrywając się ze swojego miejsca.
Idalia podbiegła do znajomej i usiadła przy jej stoliku. Laura z obrażoną miną sięgnęła po kartę. Była bledsza niż kiedy widziała ją ostatnio.
„Paniusia”, przemknęło szatynce przez głowę.
Spojrzały na siebie krzywo.
- Ty żyjesz – stwierdziła po chwili Ida.
- Też się z tego cieszę – odpowiedziała Laura. – Skąd niby takie wnioski ?
- Po tym co się ostatnio stało… Wtedy, w księgarni byłam… Bałam się o ciebie – zaczęła Ida nieśmiało.
- Wzruszające – wycedziła Laura przez zęby. – Dlatego, żebyś się uspokoiła, uroczyście ci ogłaszam, że przytomność odzyskałam w niespełna piętnaście minut potem.
- Co tu robisz ?
- Raczej ja powinnam zadać to pytanie tobie.
- Jestem umówiona.
- A to ciekawe, bo ja też jestem umówiona.
- Z kim ? – wypytywała dalej Idalia.
- Ze znalazcą mojego… Po co ci to ?
- Nie mów mi tylko, że zgubiłaś to…
Ida, czując nagły przypływ radosnej energii, zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła z niej żółty notesik. Pomachała nim przed nosem Laury, a jej oczy zrobiły się doskonale okrągłe.
- Skąd to masz ?! – wykrzyknęła zdziwiona i wściekła. Próbowała odebrać swoją własność, rzucając się gwałtownie do przodu. Ida jednak odchyliła się do tyłu.
- Znalazłam.
- Niby gdzie ? Jesteś taką kłamczuchą, że na pewno go ukradłaś !
- Na ulicy. Wtedy, gdy mnie popchnęłaś, bo prawie odjechał ci tramwaj.
- Oddaj mi go.
- Pod jednym warunkiem.
Laura spojrzała na Idalię niepewnie i starała się wybadać czy siedząca naprzeciwko niej dziewczyna coś ukrywa. Może chce pieniędzy ? Ile wart jest taki notesik ? Nie wiedziała, jak ma postąpić, więc postanowiła zaryzykować. Nic się nie stanie.
- Dobra – fuknęła niczym zrażony czymś kot.
Ida bawiła się serwetką. Oblizała jeszcze usta, czując na końcu języka pomieszane smaki – malinowej pomadki oraz kwaśnej cytryny.
- Oddam ci to… - zaczęła Idalia, mówiąc cicho, by klienci naokoło nie mogli ich usłyszeć. – Jeśli… Zaczniemy wszystko od nowa. Od początku. Jakbyśmy się nigdy nie poznały.
Laura wahała się kilka minut. W tym czasie przeczesywała blond pasma palcami.
Ida, w oczekiwaniu na odpowiedź dziewczyny, bardzo starannie przekartkowała żółty zeszycik, zapamiętując co ciekawsze słowa. Co kilka sekund patrzyła się na nieobecny wzrok Laury, który bardzo nie pasuje do kogoś mocno stąpającego po ziemi.
- Stwierdziłam, że… Zgoda – wyrzuciła z siebie Laura, z niepokojem obserwując reakcję Idalii. – To znaczy, możemy spróbować jeszcze raz. Zależy mi na tej przyjaźni. Daję ci… Daję nam – poprawiła się – drugą szansę.
- Wow – zdumiała się Idalia. – Nie spodziewałam się. Serio.
Ida zaniemówiła i przez kilka kolejnych sekund siedziały w ciszy. Ulżyło jej. Pierwszy raz od wielu miesięcy poczuła, jak ogromny kamień spadł jej z serca. Czuła się tak niewyobrażalnie szczęśliwa, że swoją radością mogłaby przerzucić cały Wawel, Rynek Główny, a do tego dorzucić nawet smoka wawelskiego na drugi koniec Polski. A nawet do Afryki albo Australii, gdyby bardzo tego chciała.
- Laura. – Blondynka podała jej rękę.
- Idalia. – Tamta potrząsnęła dłoń nowej – starej znajomej. Coś w podświadomości mówiło jej, że ten rok będzie o wiele lepszy od poprzedniego.
- To… Często tu bywasz ? – spytała Laura i wybuchła czystym śmiechem.
- Laura… - zaczęła nieśmiało Ida, wykręcając sobie palce.
- Tak ?
- Mogę ci coś powiedzieć ? Dlaczego stworzyłam Elizę?
- Oczywiście – odparła Laura, prostując się lekko.
Ida wzięła kilka głębokich wdechów. Wiedziała, że jeśli nie zmierzy się z tym teraz, już prawdopodobnie nigdy nie będzie miała szansy o tym opowiedzieć.
- Miałam przyjaciela – wypowiedziała, a jej głos echem rozniósł się po całej kuli ziemskiej. Napięcie oraz drżenie ciała opuściło ją wraz z momentem wymówienia pierwszych słów. – Znaliśmy się już jako niemowlaki. Mamy nawet ze sobą zdjęcia z tamtego okresu. Miał na imię Jacek.
- Ładne imię – stwierdziła nagle Laura. – Miałam kiedyś kolegę w klasie, też tak się nazywał. Nikt go nie lubił. Dziwny był – opowiadała ona i już otwierała usta, by kontynuować opowieść, ale zreflektowała się, że Ida spogląda na nią znacząco.
- Kochałam go. Jak brata – dodała Ida, gdy zobaczyła uniesioną do góry brew Laury. – Znaliśmy się jak łyse konie, i wcale tu nie przesadzam. Nie mieliśmy przed sobą żądnych tajemnic. Wiedzieliśmy każdą, nawet najmniejszą rzecz. Nie było między nami zazdrości. Życzyliśmy sobie jak najlepiej. Dziewczyny zawsze na nas krzywo patrzyły…
- Wydajesz się być lubiana – wtrąciła trzy grosze Laura.
- … Bo zawsze trzymaliśmy się z Jackiem razem. Cokolwiek by się nie wydarzyło. Kilka miesięcy temu… W sumie, za trzy miesiące minie rok, jak wyjechałam z rodzicami do Włoch na trzy tygodnie. Kiedy wróciliśmy, pojechałam z klasą na zieloną szkołę, akurat tak wypadał termin.
- Nie mów, że…
- Mieliśmy zostać tam aż sześć dni. Sześć pięknych, kwietniowych dni. Pełnych słońca, lodów na patyków i radości. Jacy byliśmy wszyscy naiwni – prychnęła Idalia, bardziej do siebie. – Drugiego dnia ktoś ze szkoły w Malborku miał przy sobie kilka pudełek zapałek. To było oczywiste, że dla zabawy zacznie coś podpalać. Przypadkowo trafiło na połowę domków.
Laura zakryła usta dłonią.
- Zapewne słyszałaś o tym, mówili w telewizji – kontynuowała Idalia. – Zginęła wówczas tylko jedna osoba. Właściwie dwie. Jacek nie zdążył na czas wyjść z mieszkania. A mnie umarła dusza.
Zapadła cisza. Ludzie wokół nich jakby nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Strasznie mi przykro – wyszeptała blondynka, spuszczając wzrok.
- Tygodnie w pustym i ciemnym pokoju. Czarna rozpacz i łzy. Nie wiem, jakim cudem zdałam egzaminy. Dlatego stałam się Elizą. Ona była wszystkim dobrym, radosnym czym ja tak bardzo chciałam być po wypadku, ale nie potrafiłam.
- Przepraszam, że tak się zachowałam. Przepraszam – odezwała się Laura. – Powinnam dać ci szansę drobnego wyjaśnienia. Nie martw się. Ja na razie nie zamierzam jeszcze umierać.
Dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciółki, starając dodać się jej otuchy.
Przez resztę popołudnia nie mogły się nagadać. Chodziły po cudownym, królewskim Krakowie, podziwiając jego wspaniałą architekturę oraz magię.
Idalia była strasznie zadowolona z tego, co dzisiaj się wydarzyło. W końcu znalazła kogoś, kto polubił ją za to, kim była. Strasznie się z tego cieszyła i nie potrafiła ubrać tego uczucia w żadne słowa, ale wiedziała, że Laura idealnie to rozumie oraz będzie starała się być dla niej wyrozumiała.
Sama Laura czuła się bardzo zła na siebie, że nie dała Idalii dojść do słowa wyjaśnienia podczas feralnego spotkania w księgarni w grudniu, kiedy zasłabła. Była wtedy jednak tak zdenerwowana, co zauważył sam lekarz, radząc jej, by unikała stresowych sytuacji. Teraz, gdy dowiedziała się, jakby był powód podawania się koleżanki z Elizę, było jej wstyd. Niezwykle mocno pragnę pozbyć się tego uczucia, jednak za nic nie umiała się na to zdobyć. Wiedziała, że jest słaba psychicznie, ale zazwyczaj starała się po prostu o tym zapomnieć.
Nigdy nie dało się zapomnieć.
To właśnie te rzeczy, które najmniej chcemy pamięć zawsze pozostają nam w pamięci na dłużej. A te godne strącenia do otchłani dobrych wspomnień jakoś nigdy nie można odszukać po wielu długich latach.
Idalia wróciła do domu późnym wieczorem. Zamiast pójść prosto do domu z przystanku autobusowego, wybrała się na nocny spacer. Nie bała się. Nigdy się nie bała ciemności lub tego, że ktoś może wyskoczyć zza drzewa. Bała się samotności i samego strachu.
Było grubo po dziesiątej, kiedy cicho otwierała drzwi od łazienki. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy włączała do kontaktu długą, czarną wtyczkę pochodzącą od przenośnego radyjka. Rozregulowało się, więc pokręciła małym guziczkiem, by odnaleźć nadającą się do słuchania częstotliwość. Ściszyła głośność. Teraz była całkowicie zadowolona z tego dnia.

7 stycznia
Wszystko dobrze. Najlepiej. Najpiękniej. Proszę, niech będzie tak zawsze !